23 maja 2016

Głowa nie szafa



Wszystkiego nie pomieści


Od tygodnia nie mogę dokończyć nowego wpisu. Tego wpisu. Znęcam się nad treścią. Obrabiam ją, zmieniam. Coś dopisuję. Kasuję. Zmieniam koncepcję. Ostatecznie temat. Tak to jest, gdy opisuje się rzeczywistość z kilkudniowej perspektywy. Po prostu przemyślenia i emocje, które im towarzyszą, przestają być aktualne. Wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie.

W głowie uparcie wydeptuję coraz to nowe ścieżki. A może tak, może jednak inaczej. Nie. Może lepiej będzie zacząć od tego... I ostatecznie okazuje się, że jak zrobię odjazd z kamerą, to wychodzą mi jakieś myślowe kręgi w zbożu. A taki pomysł nie każdy załapie. Zresztą nawet nie chodzi o to. Prostota jest kluczem do sukcesu. Takie mam zdanie i tego chcę się trzymać. Poza tym, chcę i dążę do większej blogowej samodyscypliny. Problem ze zmiennością perspektywy zniknie samoistnie. Tak. Zaciągam się tym cudownym pomysłem, jak łykiem doskonałej kawy, którą piłam dziś na tarasie.

Maj tego roku się trochę rozkaprysił. Boleję nad tym, bo jak nie ma słońca, to baterie nie ładują mi się jak trzeba. Zauważyłam też, że to pogodowe humorzenie dostał ode mnie w spadku Książę. Niestety, jak jest lipa za oknem (nie, nie chodzi mi tu o drzewo), to więcej marudzi. A mnie przy tym trudniej ogarnąć to, co sobie wcześniej zaplanowałam. A trochę tego było, bo wzięłam się za wiosenne porządki. W końcu lepiej później, niż wcale.

To nic, że szafa jest spora, bo na całą ścianę i na początku wydawało się, że nie ma dna. Myślałam, że pomieści wszystko co w niej upchnę. O bogowie, jakże się myliłam! Okazuje się, że nawet Narnia ma powierzchniowe ograniczenia. Sięgnęłam więc po rozwiązanie z zimowego wyjazdu do Krynicy (spakowałam tak Małego, inaczej musielibyśmy jechać przyczepą 😱), a mianowicie worki próżniowe. Pakujesz, zamykasz, odsysasz i cieszysz się przestrzenią. Rewelacja! W szafie dzięki temu przybyło całkiem sporo miejsca. A ja zachwycam się swoją pomysłowością 😜

O czym to ja wcześniej... aha, o sprzątaniu. W amoku bycia perfekcyjną panią domu Mąż zabił mnie pytaniem, czy ja oby znów nie jestem w ciąży?? Cytując dokładnie: "Kochanie, czy oby nie jesteś zaimpregnowana"? Cięty dowcip w naszym domu ściele się gęsto, jak widać 😅

No ale do rzeczy. W weekend miałam przyjemność wziąć udział w inspirującym spotkaniu, którego celem były porządki - tym razem w głowie. Jak wiadomo, pod kopułą w próżnię niczego nie upchnę. Nie ma takiej możliwości. Ale już zajrzeć, jak pod maskę w samochodzie, się da. O ile wiesz, gdzie jest spust zwalniający blokadę. 

Specem od zaglądania do ludzkich głów była moja koleżanka z podyplomówki - Ewa. Swoją drogą na studiach stworzyłyśmy całkiem zgrabny duecik przy pisaniu pracy (nie chwaląc się, poszło nam lepiej niż rewelacyjnie). Pomyślałam więc, że któż jak nie Ewa nada się na odebranie mojego intelektualnego porodu. I wiecie co, nie myliłam się! Ewa jest osobą nietuzinkową i wielce inspirującą. Wciąż nad sobą pracuje, kipi pomysłami i zaraża entuzjazmem.Niedawno została certyfikowanym coachem. Ciekawych i chętnych zapraszam na jej profil Ewa Żuk

Od jakiegoś czasu łazi za mną bliżej niesprecyzowany pomysł. Ciągnie mnie za włosy, wali wałkiem po głowie, kopie pod stołem, szczypie w ramię i śni się po nocach. O przeciwniku wiem tyle, że jest to określenie mojego miejsca w życiu. Pomysł na to, jak pogodzić bycie matką ze swoją idealną pracą.

Nie ma w tym nic dziwnego. Każda matka pewnie kiedyś dostaje tym pytaniem w twarz, jak pierwszą kaszką swojego dziecka. Tylko w tej myśli słowem kluczem jest "ideał". Ten ideał jakoś do cholery nie chce pokazać swojej prawdziwej twarzy. Podstępnie śni mi się tylko jako dziecko, które bardzo chce się narodzić. Pomyślałam więc, że muszę ze sobą pogadać na poważnie. Potrzebuję tylko jakiejś tęgiej głowy, jako moderatora. Dlatego spotkałam się z Ewą na coachingu. 

Padło sporo pytań, którymi katuję się od kilku ładnych miesięcy w domowym zaciszu: czego oczekuję? Co jest dla mnie ważne? Jakie mam wartości? Jak wyglądają priorytety? I niby nie odkryłam przed sobą Ameryki mówiąc głośno wszystko to, co już do tej pory w głowie mi się wylęgło. Ale zmieniła się perspektywa. Nareszcie ktoś fachowo wyznaczył granicę moim galopującym myślom.

Ogólnie jak udała się sesja? Jestem usatysfakcjonowana. Spuściłam z siebie wiele emocji, wylałam potok słów (Ewo powiadam Ci, Twa cierpliwość jest wielka!). Jestem lżejsza o kilka kilogramów i chyba młodsza o parę lat. Głowa jakby mi się przewietrzyła, a płuca zrobiły się pojemniejsze. Genialne uczucie. I niby żadnej magii, żadnych porad w stylu wróża Macieja, ani pohukiwań z ambony. A jednak odświeżająca zmiana jest. Zawsze wierzyłam w cudowną moc dialogu sokratejskiego.

Widać przepełnionej szafie służą rozwiązania w stylu "wpakuj w worek i odessij powietrze". Natomiast przytoczonej zasady nie można stosować w przypadku przepełnionej głowy. Myśli i emocje  nie lubią, gdy je coś gniecie i upycha na dolnych półkach. Nie da się też ich unicestwić odkurzaczem, ani odkładać na potem, gdy znów osiągnę "ten rozmiar". 

Przy głowie sprawdza się solidny przegląd. A wszystko, co jest przymałe, za duże, stare, czy dziurawe, należy wyrzucić. Tu rządzi zasada prima sort. Jak mawia moja skarbnica inspiracji, Klaudia Pingot, trzeba umieć coś oddać, aby wziąć ze sobą coś nowego. Dlatego po tym weekendzie wyrzuciłam z głowy klika pomiętych kartek z kiepskimi pomysłami. Zostawiłam te najlepsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz