Pierwszy raz ten dzień jest również moim świętem
Dla mnie ten dzień jest wzruszeniem. Bo w zeszłym roku o tej
porze mój Synek rozpychał się w brzuchu i kopał po żebrach. Czekałam na niego.
Bardzo. Z utęsknieniem ale i ostrożnością. Co jak nie przypadniemy sobie do
gustu? A jeśli macierzyństwo będzie mi szło totalnie do dupy, to co? Czy będę
potrafiła z siebie zrezygnować? Wstawać w nocy dwadzieścia razy, albo nie spać
wcale? Nie jeść? Nie pić? A co jeśli puszczą mi nerwy? Czy nie będę obarczać
tym dziecka? A jeśli poród będzie trudny? Czy on mi wybaczy chwile, kiedy
myślałam tylko o sobie? Czy ja sobie to wybaczę? Czy będziemy mogli przytulić
się z miłością zaraz po tym, jak złapie pierwszy oddech? A może chwilę później
jak się pojawi zechcę uciec, wyjść bez słowa? A może to on odwróci główkę, bo
spodziewał się innej mamy?
Pytań była cała masa. Nie zdążyłam się nad nimi dłużej
zastanowić. Nie zdążyłam ich wszystkich zadusić w zarodku bezkompromisową
racjonalnością. A to dlatego, że nasz Mały Książę zrobił nam niespodziankę i
postanowił pojawić się na świecie wcześniej, niż wieszczyli lekarze. W noc,
kiedy wszyscy gapili się w niebo, w poszukiwaniu swojej szczęśliwej spadającej
gwiazdki, moja zechciała opuścić matczyne ciało. Wbrew pozorom nie było
strachu, ani paniki. Raczej ekscytacja i ciekawość.
Zabawne, bo te emocje (i pewnie sama specyfika porodu) tak na mnie wpłynęły, że nie poznałam własnego Męża na porodówce! Dobrze, że całkiem szybko doszłam do siebie. Bo, o zgrozo, jak tu rodzić z obcym facetem?! 😵😱😂
Zabawne, bo te emocje (i pewnie sama specyfika porodu) tak na mnie wpłynęły, że nie poznałam własnego Męża na porodówce! Dobrze, że całkiem szybko doszłam do siebie. Bo, o zgrozo, jak tu rodzić z obcym facetem?! 😵😱😂
Gdy moja Gwiazdka spadła z nieba, była najpiękniejsza na
świecie. I okazało się, że te wszystkie wcześniejsze pytania i wątpliwości były
bez sensu. Mały od razu, gdy tylko położyli go na moim brzuchu, przytulił się z
miłością. Nie płakał. Choć był maleńki, mniejszy niż przeciętne dzieci, i świat
na pewno go przerażał. Zbyt głośnio, zbyt jasno, zbyt zimno, złowrogo dla kogoś, kto
jeszcze niedawno wesoło harcował w brzuchu. Na pewno był też zmęczony. W końcu
przyjście na świat nie tylko dla mnie było wyzwaniem.
Ale dzielny Synek patrzył na nas swoimi wielkimi granatowymi
oczkami i już nic nie było ważne. Wtedy też obiecaliśmy sobie, że będziemy dla
siebie najważniejsi przez całe życie. Że nic, ani nikt tego nie zmieni. Że
nasza miłość będzie lekiem na całe zło. I przyznam, że całkiem nieźle nam to
wychodzi. Jeden
szeroki uśmiech wystarczy, abym z chmury gradowej zmieniła się w oazę spokoju. Dobry nastrój dziecka staje się moim. Widać nie tylko w jego małej główce on i Mama to jedność. Codziennie mu powtarzam, jaki jest ważny, kochany i wyjątkowy. W tym uwielbieniu i zachwycie pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że
nie wyrośnie na narcyza 😅
Chciałabym, aby nawet gdy dorośnie pamiętał o naszej
obietnicy. Aby wiedział, że zawsze może na mnie liczyć. Chciałabym być dla
niego nie tylko drogowskazem ale i inspiracją. Ciepłym domem i bezpieczeństwem.
Ale także partnerem do rozmów. Chciałabym, aby nie zapomniał, że jest całym
moim światem. Serduszkiem, które wyrosło pod moim. Dzięki temu łączy nas jedyna
w swoim rodzaju więź. Taka trudna do uchwycenia zmysłami, trudna do ubrania w
słowa. Może trochę magiczna?
Tak. Wierzę, że Matkę z dzieckiem łączy coś niewytłumaczalnego.
Sama kiedyś byłam tego świadkiem. Kilka ładnych lat temu, tuż nad ranem, miałam
okropny i bardzo realistyczny sen. To co się w nim stało tak bardzo mnie
złamało, że płakałam jak rzadko kiedy w realu. Krzyczałam też "Mamo"
(ciągle we śnie). Gdy się obudziłam, wciąż miałam łzy na policzkach. Szybko
jednak otrzeźwiałam, bo była sobota i zajęcia na uczelni przede mną. Leżąc
jeszcze chwilę w łóżku spojrzałam na telefon, sprawdzić która godzina. Patrzę,
nieodebrana wiadomość. Czytam. A tam SMS od Mamy "wszystko w
porządku?". Patrzę na godzinę wysłania wiadomości - jakiś kwadrans wcześniej.
Czyli wtedy jeszcze byłam w swoim złym śnie. Oddzwaniam, trochę zdziwiona
treścią, bo przecież rozmawiałyśmy dzień
wcześniej. To, co wówczas usłyszałam jako wyjaśnienie, powaliło mnie na łopatki!
Mama: "Wstałam dziś wcześniej. Wszyscy jeszcze śpią.
Właśnie piję kawę, ale czuję się jakoś nieswojo. A przed chwilą wydawało mi
się, że mnie wołasz. Więc pomyślałam, że napiszę do Ciebie spytać, czy wszystko
w porządku".
I jak tu się nie zgodzić ze stwierdzeniem, które mnie mocno
chwyta za serce: "Kiedy Bóg doszedł do wniosku, że nie może być wszędzie, stworzył Matkę"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz