Niektórzy namiętnie powtarzają, że dzieci i ryby głosu nie mają. Nigdy nie powiem tak mojemu Synkowi!
Po pierwsze dlatego, że zupełnie się z tym nie zgadzam. Po drugie, mój Mały jest najlepszym dowodem, że to nieprawda. Choć jeszcze nie mówi, zawsze ma swoje zdanie, czytaj preferencje. I głośno, czasem baaaaardzo głośno, mnie o nich informuje. A po trzecie, zawsze uważałam, że ten tekst jest okropnie krzywdzący. Szczególnie, że zazwyczaj pada wtedy, gdy dziecko chce mieć swoje zdanie i wpływ na swoje dziecięce sprawy. Taki mały a już chce decydować?! Dlaczego nie? Przecież tu nie chodzi ani o losy świata, ani o wybór prezydenta. Tylko o to, czy założy niebieskie, czy zielone spodenki? Czy dziś na śniadanie będą kanapki, czy naleśniki (nasz wariant to kleik vs. owocki)? Czy śpimy z misiem, czy włączoną lampką? Jaka szkoda, że w dorosłości tak szybko zapomina się, jak to jest być dzieckiem i co znaczą dziecięce rozterki. Że świat może być tylko wielki i ciekawy. Że nigdy nie ma odpowiedniej pory na sen (jest przecież tyle do odkrycia). Że wszystko, absolutnie wszystko może być zabawką. A już na pewno wtedy, gdy zabawką nie jest. Że każda rzecz, która znajdzie się w małych rączkach, jest tylko i wyłącznie "moja".
Zrobiło się poważnie, a miało być na luzie. Bo dziś, a
właściwie wczoraj, Mały bardzo chciał sam napisać post. A ja, bezgranicznie
zapatrzona w swą Latorośl, oczywiście mu pozwoliłam :) Więc dziś o tym, jak to jest być dzieckiem z perspektywy Małego
Księcia:
To tak...miało być na
Dzień Dziecka, ale Mamę dopadła migrena, więc z pisania wyszły nici. Jak to
jest być dzieckiem? Powiem szczerze, że bywa ciężko... Bo wielu rzeczy jeszcze
nie łapię. Np. ciągle mi się myli "brawo" z "pa pa". Wciąż
zastanawiam się, dlaczego gdy myjemy rączki, nad umywalką widzę drugą Mamę i
kogoś, kto chyba jest podobny do mnie. Czasem się uśmiecham i staram
zainicjować jakąś zabawę, ale są momenty, że mnie to przeraża.
Uwielbiam wszystkie
swoje zabawki. Ale zawsze sprawdzam ich smak, czy oby na pewno są moje
(zakładam, że obce smakują inaczej). Lubię wiedzieć z czym mam do czynienia,
dlatego sprawdzam też czy dywan i podłoga smakują tak samo. Ale rodzice jakoś
nie widzą w tym frajdy i mówią wtedy takie śmieszne słowo "fu". Nic z
tego nie rozumiem. Bo czasami chcą mi wcisnąć do buzi jakieś paskudztwo, które
nazywają bananem, i wtedy to już jest
"mniam". Kiedy wreszcie zrozumieją, że jeśli chodzi o preferencje
smakowe, to ja akceptuję tylko kiszone ogórki?!
Dużo ćwiczę.
Codziennie staram się upchnąć w buzi całą piąstkę. Z jedną się udało, ale dwie
to wciąż wyższa szkoła jazdy. Stópkami za to umiem dotknąć nosa, grać na
pianinku, albo złapać piłkę. Pełzam już w stylu dowolnym, bez najmniejszego problemu.
Do tego przesuwam suszarkę pełną prania albo staram się pohuśtać na dole firanki. Sprawdzam też, czy konik dobrze będzie się bujał, gdy wciągnę go sobie na
brzuszek. Chciałem to samo zrobić ze swoim wózkiem. Niestety przyszła Mama i
było pozamiatane.
Uważam, że w zabawie
najlepiej sprawdza się duży przeciwnik. Im większy miś, tym zabawniej. Im
poduszka jest większa, tym bardziej interesująca. Koniecznie wtedy muszę
sprawdzić, czy dam radę się cały pod nią schować. Sprawdzam też, czy każda
poduszka na pewno ma cztery rogi. A nuż Tata się myli? Lubię też suwaki i
nitki. Te z kolei im mniejsze, tym ciekawsze. Chwytam je wtedy zgrabnie w dwa
paluszki. Mama mówi, że mógłbym oprawiać kamienie u jubilera. Taką mam przy tym
precyzję.
Bycie dzieckiem ma wiele
dobrych stron. Na przykład mogę się przytulać do Mamy kiedy tylko mam na to
ochotę. A mam i to często. Nie gniewaj się Tato, że wieczorem akceptuję tylko
Mamę. Ale ona śpiewa kołysanki i pachnie barem mlecznym, jeśli wiesz co mam na
myśli. Z Tobą natomiast najfajniejsze są zabawy. Nikt tak nie potrafi robić
"a kuku", ani wydawać z siebie tylu dźwięków jak Ty. Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego wtedy mówicie o sąsiadach...
Każda zmiana schematu
mnie wkurza. Po prostu nie lubię nowości. Wtedy zaczynam krzyczeć i ostatecznie
stawiam na swoim. Jak prawdziwy mężczyzna od początku gram na swoich zasadach. Np.
przy jedzeniu. Gdy mam dość, albo robię minę "na buldoga" (zakładam
dolną wargę na górną), albo kopię Mamie w miseczkę. Raz nawet mi się udało tym
sposobem zrobić ładny wzorek w kuchni :)
Przede mną trudno coś
ukryć. Mama usilnie chowa piloty, a ja i tak wiem, gdzie je położyła. I gdy
tylko nie patrzy, zaraz po nie idę. To samo z telefonem, czy komputerem. To
akurat dziwne, bo razem z Tatą używa tych sprzętów dość często. Muszą więc być
fajnymi zabawkami. Nie chowają natomiast kwiatków. Stoją sobie na podłodze w
wielkich doniczkach i aż proszą się o pielęgnację. Ale gdy chcę się nimi trochę
zająć i obrywam listki, zaraz wszyscy robią raban.
Mało kto się pewnie
spodziewa, ale bycie dzieckiem jest też męczące. Najgorsze są te wizyty u
dziadków i wszystkich cioć. Jakbym w domu nie miał dość całusów, ściskania,
zaczepiania, przytulania... Do tego wszyscy mówią z jaką ochotą chcą mnie
zjeść. A mnie już wtedy wcale nie jest do śmiechu. Zaczynam krzyczeć.
Nie lubię się ubierać,
co zawsze manifestuję głośnym płaczem. Nie rozumiem, po co tyle zachodu?
Przecież zaraz i tak się zaleję herbatką, więc trzeba będzie się przebrać. Ale
najgorsze są czapki! Zawsze mnie gdzieś ściskają, poza tym swędzi mnie od nich
czoło. Więc płaczę, krzyczę, a gdy nadarzy się okazja, zaraz zdejmuję (i
obgryzam dziadowi troki!). Niestety na Mamie chyba nie robi to już takiego
wrażenia jak na początku. Dlatego albo muszę zmienić taktykę (fikołki przy
zmianie pieluchy sprawdzają się doskonale), albo podkręcić decybele.
Przed wyjściem z domu
zawsze jest sporo zamieszania. Mama się krząta, coś pakuje, ubiera się, maluje,
je lub pije w biegu, dzwoni do Taty, albo sprząta coś z podłogi. A mi się wtedy chce jeść, albo pić, albo spać.
Więc krzyczę. Mama się niecierpliwi. Więc ja też. Krzyczę głośniej. Następnie
zaliczymy rytuał: płacz, jedzenie, picie, pielucha, tulenie, krzyk, ubieranie,
krzyk/płacz, pakowanie mnie do wózka. Dopiero po zaliczeniu tych wszystkich
punktów stajemy w drzwiach gotowi do wyjścia. I się zaczyna zabawa, bo zawsze wtedy chce mi się kupę. Jak dobrze, że czujny nos Mamy nie zawodzi i
mogę się przebrać w domu. W samochodzie jest dużo trudniej. Sprawdzałem w
drodze do Krynicy, w ferie. Także cały rytuał zaczynamy od początku. Dlatego
czasem mamy dwie godziny spóźnienia.
Dużo pracy wkładam w sprawdzanie czystości. Na podłodze znajdę
każdy najmniejszy paproszek, albo włos i przyglądam mu się z bliska (czujne oko
rodziców zawsze zdąży mi to zabrać zanim sprawdzę, czy smakuje tak samo
ciekawie jak wygląda). Inspekcji dobrze też dokonuje się z odpowiedniej
odległości. Dlatego lubię, gdy Mama albo Tata noszą mnie na rękach, a ja robię
samolocik. Jak stają, zaczynam krzyczeć, żeby nie przestawali. Dlatego w domu
mamy czysto.
Mama mówi, że jestem
rozbrajający. Jeszcze nie wiem co to znaczy. Ale widzę, że kiedy zielenieje ze
złości (na przykład wtedy gdy wychodzimy, a jesteśmy umówieni na konkretną
godzinę), wystarczy się szeroko uśmiechnąć. Gdy pokażę jej swoje sześć ząbków,
zawsze łagodnieje. Na Tatę też to zazwyczaj działa. Ale nie w te dni, gdy
zostajemy sami na dłużej. Po kilku godzinach testów Tata niestety nie chce się
nabrać jak Mama.
Podobnie jest, gdy idziemy spać. Czasem po
prostu nie mogę zasnąć, więc robię fikołki na łóżku, liczę guziki w poszewce,
albo podnoszę biodra jak Bruce Lee. I tak przez godzinę. Po dwóch jestem
zmęczony, więc płaczę i krzyczę. Mama się wkurza. I wtedy wystarczy, że zacznę
bić brawo (na szczęście wtedy mi się nie myli z "pa pa") i wszystko
jej przechodzi. A ja dalej jestem śpiący...
Nie do końca łapię, o
co chodziło Mamie z tymi rybami w tytule? Przecież ja jestem spod znaku Lwa. I
stąd ten mój charakterek! Bo ja zawsze chcę po swojemu i głośno to manifestuję.
Tak, gdyby ktoś miał wątpliwości. Jak na Księcia przystało. Aha, i żeby było
jasne - nie jestem Mały. Tak w ogóle to ja już jestem duży!
Faktycznie ciężka sprawa być dzieckiem. ;)Fajnie byłoby przeczytać twój wpis, w tym samym stylu, za 10, a potem 15 lat. Mam nadzieję, że dalej będziecie się dobrze rozumieć. Wiem z doświadczenia, że to wcale nie jest takie oczywiste :)
OdpowiedzUsuńPozostaje mi mieć nadzieję :) Bo choć Mały jest jeszcze mały, to już widzę, jak szybko i jak bardzo się zmienia. A moja cierpliwość wystawiana jest nie raz na ciężką próbę ;)
Usuń