List spełnionej Żony o tym, że w prozie życia jest miejsce na bajkę
Kochanie,
Miałam taki moment w swoim życiu, że myślałam o sobie jako o
feminizującej singielce aż po grób. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że za parę
lat to kamienne wyobrażenie da w łeb, zaśmiałabym się ironicznie i palnęła coś bardzo
dosadnego. A jednak. Dziś mijają cztery lata od momentu, kiedy stojąc przed
ołtarzem, gdy jeszcze jako Nie Mąż, z powagą i ustami pełnymi słów "daję Ci
tę obrączkę" chciałeś wcisnąć mi na palec swoją. Dokładnie cztery lata
temu udawanie Jacksona było dla Ciebie dużo bardziej stresujące, niż powiedzenie
mi "tak". Choć taniec trwał jakiś kwadrans, a "tak"
przykuło Cię do mnie na całe życie. Wydaje mi się, że to było najdalej w
zeszłym miesiącu...
Dziwna z nas para, bo małżeństwem jesteśmy dłużej niż
narzeczeństwem. Tak nomen omen na opak jakoś :) Ale widać zdaje to egzamin. Chyba
jeszcze ostały się jakieś motyle w brzuchu sprzed sześciu lat. Albo tak
wnikliwie studiujemy Psychologię miłości
Wojciszke :)
Mój Nie Mężu,
Zjawiłeś się właściwie znienacka. Wystarczyło wyjechać nad
morze na wakacje. I tak się jakoś dziwnie złożyło, że prócz opalenizny, garści
piachu w kieszeniach, przywiozłam sobie Ciebie. Moją bratnią Duszę. Śmiech
dobrze współgrający z moim. Wzrok, którego próżno szukałam wcześniej. Uśmiech,
który uwiódł mnie bez reszty. Podobne wartości i priorytety. Marzenia, w
których było miejsce dla nas obojga. Jakaś magia, która cofnęła czas.
Dobrze pamiętam. Każde spotkanie było świętem, na które
czekaliśmy całe wieki. Nigdy nie miałam takich motyli w brzuchu. Nigdy tak
mocno nie biło mi serce. Nigdy tak spokojnie nie spałam. Nigdy tak nie
tęskniłam. Nigdy tak nie śmiałam się do łez. Jak nigdy, mogłam nie spać do
rana, a później cały dzień tryskać energią. Mogłam przebiec maraton na jednym
oddechu. Żyć tylko na mocnej kawie. Rozmawiać o frazesach, jakby to były
fundamenty wiary. Wypić morze alkoholu i wciąż być trzeźwa, i odwrotnie. Nie
pić nic i być pijana. Mogłam jeść z Tobą grzanki o drugiej w nocy i nie błagać
w myślach, by poszły w cycki. Cały dzień zastanawiać się, co na siebie włożyć. Myśleć
nad słowami, które zawrą w sobie całe zdania. Czułam się jak licealistka, która
dostaje dreszczy przy pierwszym pocałunku. Tyle, że my już nie mieliśmy po
naście lat. Ale to było zupełnie nieistotne. Tak samo jak to, że każde z nas
miało jakieś gówno w życiorysie. Jakże się cieszę, że stanąłeś na mojej drodze
właśnie wtedy.
Mężu Mój,
Moja koszulka z wieczoru panieńskiego :) Ale zamiast game over powinno być let's play |
Gdyby nie Ty, nie byłoby mnie. Nie taka, jaka jestem teraz. Nie
byłoby Księcia ani naszego małego królestwa na niespełna pięćdziesięciu metrach. Nie
byłoby tylu wspomnień, marzeń ani planów. Chęci ucieczki za miasto. Bez Ciebie
nie byłabym tak spokojna ani otwarta na nowe doświadczenia. Nie chciałabym piec
chleba, robić mydła i jajecznicy na niedzielne śniadanie (te jajka to bez mydła
oczywiście :). Pewnie nie czytałabym tylu książek ani nie marzyła o napisaniu
swojej. Nie nosiłoby mnie po świecie ani nie pchało do przodu. Nie chciało się swojego biznesu ani kawałka ziemi.
Dziękuję Ci, za każdy dzień. Za opanowanie w trudnych
chwilach. Za dowcipy, które są lepsze od kredek, jeśli chodzi o malowanie
świata. Za prywatne występy stand-up. Za słońce w pochmurne dni i trzeźwiące
spojrzenie, kiedy mnie zbytnio ponosi fantazja. Za herbatę, kiedy mam lenia. Za
cierpliwość, gdy wciąż paplam o niezałożonych moskitierach, nieumytych garach,
ciuchach na krześle i walizkach w przedpokoju. Za ciepło, którym potrafisz mnie
obdarzyć na odległość. Za spokój, którego pełny jest nasz dom i my sami. Za
niezłomną wiarę we mnie i moje kosmiczne pomysły. Za tekst "kto bogatemu
zabroni", gdy znów martwię się o budżet (albo gdy wydaję za dużo...zupełnie
nie wiem jak to się dzieje :)
Dziękuję Ci, że byłeś przy mnie, gdy tkwiłam w najgorszym
bólu świata. Wiem, że odcisnął na Tobie większe piętno niż na mnie. Że nigdy
nie powiedziałeś słowa, gdy zdarzało mi się być chujową panią domu. Dziękuję, że
zawsze patrzysz na mnie jak na księżniczkę. Nawet gdy jestem chodzącym lejem po
bombie. Że potrafimy rozmawiać o wszystkim i milczeć jednocześnie. Że jesteśmy
dobrym teamem i dobrze wychodzi nam gra do jednej bramki.
Najdroższy,
Jesteś moim Mężem i Nie Mężem jednocześnie. Bo prócz
romantycznej relacji łączy nas jeszcze przyjaźń. Jesteś moim najlepszym
Przyjacielem, z którym lubię spędzać czas. Pić piwo, oglądać pięćsetny raz Zabójczą broń albo Top Gear i opychać się czekoladą. Jeździć za miasto i wyglądać jak
skrzyżowanie rolnika z dresiarzem. Lubię dzielić się z Tobą najnowszymi
dowcipami i patrzeć, jak wzbiera w Tobie fala śmiechu. Jeść chleb z masłem na
podłodze, bo tłuczenie się po kuchni w środku nocy może obudzić Małego. Lubię
Ci robić śmieszne zdjęcia, gdy śpisz i wrzucać Ci je później na tapetę w
telefonie.
Doceniam ile robisz dla mnie i Małego. Na przykład gdy
wczoraj w pocie czoła, po ciężkim dniu w pracy, wizycie w trzech aptekach i
zakupach w biedrze, wracałeś z siatą ciężką jak tona węgla i grającym
młoteczkiem Małego w drugiej torbie, który co krok się załączał i grał wesołą
melodyjkę, my czekaliśmy umęczeni i chorzy
i wcale, ale to wcale się nie śmialiśmy z tej opowieści :)
Powiem Ci, że fajna z nas para. Jestem szczęściarą. A Ty
Facetem mojego życia. Bez względu na to, czy z grającym młoteczkiem, czy bez :)
Bardzo romantyczne i takie "wenusjańskie". Mąż powinien rozpływać się z dumy i miłości.
OdpowiedzUsuńW tym momencie on powinien się wypowiedzieć :)
UsuńMąż na pewno jest z Ciebie dumny :))
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że prócz tej dumy wciąż będzie miłość. Bo tę drugą łatwo można zgubić gdzieś po drodze.
UsuńMy tez braliśmy ślub w czerwcu 2012 wiec niebawem będzie 5rocznica 😃 ale my już razem 13 lat... 😃
OdpowiedzUsuń