Czyli stan nie do końca normalny
Macierzyństwo jest dziwne. Całkowicie zmienia kobietę. Tak,
pamiętam. Pisałam, że ja się wcale nie zmieniłam. Tak mi się wydawało na samym
początku. A może rzeczywiście tak było...? Lecz im dalej w las, tym więcej
drzew. Teraz widzę, jak dużo się zmieniło. Najlepsze, że jakby po cichu. Nawet
nie zdążyłam świadomie uchwycić tego momentu.
Wydaje mi się, że od zawsze śpię tylko na lewym boku, obłożona poduszkami, bez Męża, za to z małymi stopami na twarzy. Że codzienne spacery to dla mnie świętość, a słowo "kupa" jakoś spowszedniało i przestało być odrażające. Od jakiegoś czasu pół szafy leży zapakowane w worki, na najwyższej półce, bo po co mi ubrania bez możliwości rozpięcia? A cyc wystawić trzeba. Skoro już o cycu mowa. Od dawna jestem ekshibicjonistką. Nie mam oporów by się obnażyć, gdy Mały ma ochotę zjeść na mieście.
Wydaje mi się, że od zawsze śpię tylko na lewym boku, obłożona poduszkami, bez Męża, za to z małymi stopami na twarzy. Że codzienne spacery to dla mnie świętość, a słowo "kupa" jakoś spowszedniało i przestało być odrażające. Od jakiegoś czasu pół szafy leży zapakowane w worki, na najwyższej półce, bo po co mi ubrania bez możliwości rozpięcia? A cyc wystawić trzeba. Skoro już o cycu mowa. Od dawna jestem ekshibicjonistką. Nie mam oporów by się obnażyć, gdy Mały ma ochotę zjeść na mieście.
Pewnego pięknego dnia, spotkałam się na kawie z koleżanką.
Również młodą mamą. I tak gadamy sobie radośnie, co tam nam się sprawdza przy
dzieciakach, a co nie. Czego warto spróbować i jak nasze Chłopy odnajdują się w
tym wszystkim. I w pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że każda z nas
zachowuje się jak wariatka. Obie wiemy to doskonale. Bo któż normalny wybiera
krem do opalania przez miesiąc? A nie, nawet dwa. Kto dywaguje nad wyższością produktów eko, czy może jednak bio, a właściwie własną hodowlą na
balkonie? Albo jeździ wszędzie z opakowaniem mąki ziemniaczanej (bo znajomej
jak była potrzebna na cito, to w 9 sklepach nie było!)? Właśnie, nikt normalny
tak nie robi. Ale szybko podnosimy się na duchu, że przecież Anka też tak ma i
Kaśka, i jej koleżanki, a także znajoma mojej sąsiadki i ta laska spod 5. Czyli
w sumie nie jest tak źle. Bo odnaleźć kompana w chorobie, to zaraz się jakoś
raźniej robi. I nawet szaleństwo nie jest już takie straszne.
Zgodnie ustaliłyśmy punkt pierwszy i najważniejszy naszego
szaleństwa - z dzieckiem rodzi się niepokój i strach. Doskonale opisała to
Matka Tylko Jedna.
Gdy pierwszy raz wzięłam Księcia na ręce, na świat zaczęłam patrzeć jak na
wielkiego, złego wilka. I tak już zostało. Wciąż mi się wydaje, że czyjeś
paskudne łapska wyrwą moją Kruszynkę i zrobią jej krzywdę. Absolutnie każdy
jest potencjalnym agresorem. Więc gdy ktoś podchodzi zbyt blisko, podejrzliwie
zaglądam mu w oczy.
Niechętnie pozwalam brać Małego na kolana, nawet dalszej rodzinie. Gdy śpi, zaglądam do niego i sprawdzam, czy oddycha. A kiedy śpiewam mu kołysankę, i patrzę jak zasypia, powtarzam sobie w myślach, że nigdy nikomu nie pozwolę zrobić mu krzywdy. Przestałam oglądać i słuchać wiadomości, bo tam wciąż donoszą, co strasznego przytrafiło się jakiemuś dziecku. Wraz z narodzinami mojego Szkraba, słowo "dziecko" na zawsze przestało być tylko słowem. To żywa istota, bezbronna, beztroska, delikatna, spragniona i stworzona do miłości. Bez względu na to, czy wydało ją na świat moje łono, czy nie. Gdy pierwszy raz przytuliłam Małego, pomyślałam o tych maluchach, które nie mają się do kogo przytulić. I przyznam, że ten smutek jest ze mną cały czas. Choć przecież nie od wczoraj wiem, że świat jest pełen sierot. Ale dopiero teraz każdorazowo ta myśl wyciska mi łzy.
Niechętnie pozwalam brać Małego na kolana, nawet dalszej rodzinie. Gdy śpi, zaglądam do niego i sprawdzam, czy oddycha. A kiedy śpiewam mu kołysankę, i patrzę jak zasypia, powtarzam sobie w myślach, że nigdy nikomu nie pozwolę zrobić mu krzywdy. Przestałam oglądać i słuchać wiadomości, bo tam wciąż donoszą, co strasznego przytrafiło się jakiemuś dziecku. Wraz z narodzinami mojego Szkraba, słowo "dziecko" na zawsze przestało być tylko słowem. To żywa istota, bezbronna, beztroska, delikatna, spragniona i stworzona do miłości. Bez względu na to, czy wydało ją na świat moje łono, czy nie. Gdy pierwszy raz przytuliłam Małego, pomyślałam o tych maluchach, które nie mają się do kogo przytulić. I przyznam, że ten smutek jest ze mną cały czas. Choć przecież nie od wczoraj wiem, że świat jest pełen sierot. Ale dopiero teraz każdorazowo ta myśl wyciska mi łzy.
Macierzyństwo, to prócz wielkiej miłości i dziwnego strachu,
także przesada w dobroci. Taka myśl mnie naszła, kiedy obserwowałam moją
koleżankę (u siebie jakoś trudniej poczynić takie obserwacje w pierwszej
kolejności). Gdy jej synek wreszcie zasnął, ona przystąpiła do poprawiania go w
wózku. "Bo krzywo leży. Pieluszka na pewno mu przeszkadza" -
usłyszałam w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie.
Ale nie śmiałam się nic a nic. Bo teraz tą obserwację przeniosłam na siebie. I szybko doszłam do wniosku, że ja też ciągle coś ulepszam i poprawiam Małemu. Czy oby mu wygodnie? Poprawiam poduszkę, okrywam kołdrą, wachluję oknem, ściszam radio, włączam szumisia i lampkę. Choć dopiero zasnął, a wył od godziny, i każdy najmniejszy ruch jest w stanie go obudzić i powtórzyć epizod z wyciem. Efektu końcowego nie muszę chyba opisywać...
To samo w zabawie. Gdy jest zajęty, to nie pamięta, że chwile wcześniej płakał i chciał na ręce, bo mu się akurat nudziło. Więc jeździ samochodem, beztrosko wykrzykując przy tym "brrrrrumbrrrrrum". A mi się przypomina, żeby sprawdzić, czy oby nie za gorąco dziecku, czy nie za zimno? Jakie ma rączki? Nie. Lepiej przecież sprawdzić kark. A pielucha? No i masz głupia babo, już sobie przypomniał, że na kolanach u mamy jest ciekawiej, niż z samochodzikiem.
Identyczna sytuacja w podróży. W samochodzie płacze, bo chce na kolana. Wreszcie czymś się zajmuje. A ja przecież muszę sprawdzić, czy klimatyzacja sama się nie przestawiła i nie hula wprost na Małego. Moja ręka nad jego głową i... wracamy do punktu wyjścia głupia babo.
Ale nie śmiałam się nic a nic. Bo teraz tą obserwację przeniosłam na siebie. I szybko doszłam do wniosku, że ja też ciągle coś ulepszam i poprawiam Małemu. Czy oby mu wygodnie? Poprawiam poduszkę, okrywam kołdrą, wachluję oknem, ściszam radio, włączam szumisia i lampkę. Choć dopiero zasnął, a wył od godziny, i każdy najmniejszy ruch jest w stanie go obudzić i powtórzyć epizod z wyciem. Efektu końcowego nie muszę chyba opisywać...
To samo w zabawie. Gdy jest zajęty, to nie pamięta, że chwile wcześniej płakał i chciał na ręce, bo mu się akurat nudziło. Więc jeździ samochodem, beztrosko wykrzykując przy tym "brrrrrumbrrrrrum". A mi się przypomina, żeby sprawdzić, czy oby nie za gorąco dziecku, czy nie za zimno? Jakie ma rączki? Nie. Lepiej przecież sprawdzić kark. A pielucha? No i masz głupia babo, już sobie przypomniał, że na kolanach u mamy jest ciekawiej, niż z samochodzikiem.
Identyczna sytuacja w podróży. W samochodzie płacze, bo chce na kolana. Wreszcie czymś się zajmuje. A ja przecież muszę sprawdzić, czy klimatyzacja sama się nie przestawiła i nie hula wprost na Małego. Moja ręka nad jego głową i... wracamy do punktu wyjścia głupia babo.
Odkurzam codziennie. Gdyby kiedyś ktoś mi to sam zasugerował,
udusiłabym się ze śmiechu. Lubię mieć czysto w domu, ale bez przesady. Teraz
zaprzyjaźniona jestem z odkurzaczem tak bardzo, jak bardzo brzydzi mnie widok Księcia, jedzącego farfocle i włosy z podłogi. Odpalam więc potwora niemal
każdego ranka. Może perfekcyjna pani domu przyzna mi jakieś odznaczenie? Choć
komfort psychiczny, że teraz spokojnie można jeść z podłogi, jest dla mnie
najwyższą nagrodą.
Szybki rzut oka na pomieszczenie i już wiem, niczym agent
mossadu, gdzie jest okno? Czy otwarte? Ile jest gniazdek w pokoju (czy są zabezpieczone)?
Czy na wierzchu są jakieś kable i niebezpieczne przedmioty? Gdzie znajduje się
łazienka? czy w pobliżu są jakieś zwierzęta? Jaki stopień czystości ma podłoga?
Ręczniki papierowe, gdzie są ręczniki do cholery?!! Wszystko w najdalej drugim
mrugnięciu oka mam rozpracowane. Kiedyś wystarczyła mi tylko wiedza dotycząca
toalety.
Doszkalam się eksternistycznie jako chemik. Czytam etykiety
baaaardzo wnikliwie. I to nie tylko na jedzeniu (tak, sprawność dietetyka też
mam zdobytą). Kosmetyki także są pod lupą. Dlatego Małemu miesiąc wybierałam
pastę do zębów. Powiem wprost: w domu wprowadziłam terror minimalizmu.
Od ciąży pozbyłam się nadmiaru chemii. Ocet, sól i soda to moja święta trójca do zadań domowych i pielęgnacyjnych. W sklepach, przy dziale chemii, zawsze idę na wdechu, bo mój nos przestał tolerować skomplikowane wzory chemiczne. Poza tym wychodzę z założenia, że im mniej składników, tym lepiej. Nie tylko dla zdrowia, ale i dla domowego budżetu (tak, kiedyś napiszę o tym więcej). Więc w naszym domu często wali octem. Ale wolę to, niż chemiczne kwiatki i sklepowe gówna z lasu.
Od ciąży pozbyłam się nadmiaru chemii. Ocet, sól i soda to moja święta trójca do zadań domowych i pielęgnacyjnych. W sklepach, przy dziale chemii, zawsze idę na wdechu, bo mój nos przestał tolerować skomplikowane wzory chemiczne. Poza tym wychodzę z założenia, że im mniej składników, tym lepiej. Nie tylko dla zdrowia, ale i dla domowego budżetu (tak, kiedyś napiszę o tym więcej). Więc w naszym domu często wali octem. Ale wolę to, niż chemiczne kwiatki i sklepowe gówna z lasu.
Oglądam się za wszystkimi dziećmi
na ulicy. Zaglądam do każdego wózka i nosidełka, i uśmiecham się przy tym szeroko.
Zupełnie zapominam wtedy o potencjalnym zagrożeniu, którym sama się staje dla
tej biednej matki.
Gdy mój Mały śpi, a akurat ktoś do mnie dzwoni, rozmawiam szeptem. To nic, że jestem w drugim pokoju. Albo nawet piętro niżej. Natomiast kiedy zasypia, oczywiście już od godziny i wreszcie mu się to udaje, nie mogę się powstrzymać. Musze przecież dać dziecku całusa na dobranoc, nacieszyć się jego zapachem i błogą ciszą. Tylko chwilkę, bo za moment budzi go mój dotyk.
Jeszcze niedawno, szarpałam za kierownicę w samochodzie, gdy płakał podczas jazdy i mówiłam "ciśśśśśśś". Teraz w ostatniej chwili przechwytuję go przed wciśnięciem palca w kontakt, albo zerwaniem listwy z witryny.
Gdy mój Mały śpi, a akurat ktoś do mnie dzwoni, rozmawiam szeptem. To nic, że jestem w drugim pokoju. Albo nawet piętro niżej. Natomiast kiedy zasypia, oczywiście już od godziny i wreszcie mu się to udaje, nie mogę się powstrzymać. Musze przecież dać dziecku całusa na dobranoc, nacieszyć się jego zapachem i błogą ciszą. Tylko chwilkę, bo za moment budzi go mój dotyk.
Jeszcze niedawno, szarpałam za kierownicę w samochodzie, gdy płakał podczas jazdy i mówiłam "ciśśśśśśś". Teraz w ostatniej chwili przechwytuję go przed wciśnięciem palca w kontakt, albo zerwaniem listwy z witryny.
Dorosła i (niby) opanowana
kobieta, a w jednej sekundzie potrafię dostać szału. Bo oderwany od drzwi
zamrażarki Mały, właśnie buja się na drzwiach od pralki, a za chwilę grzebie w
śmietniku, obgryza szufelkę z tej najobleśniejszej strony, albo buty Taty i
ciągnie za kabel od komputera. I jest zupełnie jak na tych filmach z dziećmi,
gdzie dorosły goni swój ogon, a dziecko mu po głowie skacze.
Koleżanka: "Twój też ma
radar na książki? Ja do parku codziennie biorę swoją. I ani razu jeszcze nie
udało mi się przeczytać nawet strony. Wystarczy, że wezmę książkę do ręki, on
ma oczy jak pięć złoty i buzię w grymasie do wielkiego płaczu".
Ja: "U mnie podobnie. Mój ma
detektor, nawet na gazety".
Tak sobie polamentowałyśmy i zalałyśmy
potokiem słów z terapeutyczną otuchą, że jak dwie osoby mają te same symptomy,
to jednostka chorobowa nie jest już taka śmiertelnie poważna. Ta spod 5
przecież żyje nadal. Mało tego, znów jest w ciąży!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz