Czyli rzecz o zazdrości
Chyba od zawsze się zastanawiam nad zazdrością. Bo to podobno
nasza narodowa cecha. Na pewno obecna, ale czy narodowa? Czy czysto ludzka?
Tego już nie wiem. W każdym razie, zastanawiam się, jak to jest, że szlag Cię
trafia, bo u sąsiada trawa jest zawsze bardziej zielona. Że sąsiadka ma zgrabniejsze
cztery litery (jak ona to robi do cholery?!), a sąsiad mniej zadrapań na
karoserii.
Najlepsze jest to, że w amoku wytrzeszczonych gał i
zieleniejącej twarzy (bo przecież inni
mają a ja nie), zupełnie się ślepnie na dobra własne. Takiego głupiego
zazdrośnika mało interesuje, że choć nie ma dużego domu, to ma przytulne mieszkanie
w dobrej lokalizacji. Wszystko co "moje" jest "be". U
innych to dopiero jest czad.
Więc ślepota to jedno. Drugie natomiast, to brak wyobraźni.
Bo innym na bank dom z nieba spadł. Dobrze zarabia - nieee, on ma po prostu szczęście.
Udane małżeństwo, szczęśliwa rodzina... jaki farciarz! Ślepi w zazdrości nawet
nie chcą dopuścić do siebie myśli, że wszystko kosztuje. I nie zawsze chodzi o
pieniądze. Nie zastanawiają się, ile coś kosztuje czasu. Pracy. Zaangażowania.
Poświęceń. Energii. Pomysłów. Wyrzeczeń. Tego nie widzi nikt. Tylko efekt
końcowy. Czyli pyszny kawałek tortu, za który każdy chciałby zabić. Ale kogo już
obchodzi to, że tort sam się nie zrobi, nie przyozdobi, ani nie nałoży na
talerz.
Dlaczego zaczynam tak od czapy? Bo są tacy, co mi mówią
wprost "Tobie wszystko z nieba spada". Praca? Pstryk i załatwione!
Mąż? Bach! Jest! Dziecko? Bach, jest i dziecko. Kasa? Pstryk! Proszę worki,
sztabki, bilon - do wyboru! Mieszkanie? Czary mary i bach! Ach, jeszcze energia
i pomysły... Aby je mieć 24h/d mam podpięty szlauch pod szare komórki, który
pompuje mi ich całą masę... Nie. Prawda jest taka, że popijam napój Panoramixa.
O!
Nie powiem. Też bywam zazdrosna. Ale w taki miły i
bezinwazyjny sposób. Do tego zazwyczaj głośno o tym mówię obiektowi mojej
zazdrości. Że ma cudowną figurę, wspaniały dom za miastem, piękny umysł. Fajnie
docenić, że ktoś ma coś, co i ja bym z chęcią chciała mieć. Ale w tym moim
chceniu i zachwycie nie ma nic negatywnego. Cieszę się jego szczęściem. Zupełnie
nie wpisuję się w ideologię "ja nie mam, to Ty też nie możesz dziadu mieć".
Straszna to głupota społeczna...
Jacy ci wszyscy zapatrzeni, zazdrośni i głupi, są do tego
nieszczęśliwi. Wciąż tylko czytają, zglądają, obgadują, śledzą... Bo Grażynie
bardzo drogi samochód podjechał pod dom... A temu spod 7 to remont właśnie
robią. A Alina to już od roku nie pokazuje się na mieście.
Są też tacy, co się nienawidzą. Ale wnikliwie śledzą, co tam
słychać u drugiego. Czy awansował? Może dostał podwyżkę? Nieee... pewniej
spadek. Pracuje wciąż tyle samo, mówiła sąsiadka z naprzeciwka. A nagle samochód
zmienia, ciuch ma lepszy i dzieci na angielski poszły. Ważne ile ktoś schudł.
Jak 5 kg to mało. Nie widać. Ale jak już ze 20, 30 kg... Ho, ho... to na bank
odsysanie tłuszczu było. Bo zbyt leniwa jest na bieganie i diety. Albo wzięła
jakąś cud tabletkę. A może kogoś poznała? O tak, seks też odchudza (nic tak nie
motywuje, jak zbędne fałdy w łóżku i bynajmniej nie chodzi o pościel)!
Fajni też są ci, którzy chcą wiedzieć o Tobie wszystko.
Dokładnie wszytko. Czyli jakim papierem i w którą stronę się podcierasz? Czy
oblizujesz papierek na jogurcie (albo jogurt jest wyborny, albo Ty po prostu jesteś
sknerą w najgorszym wydaniu... wieczku nie przepuścisz!)? Czy chuchasz cichcem
do lustra (o fuck, czyżby to halitoza?)? Czy dokładnie wyskrobujesz resztki
ryby z puszki (patrz zdanie o jogurcie)? Czy nosisz zaciągnięte rajstopy (ha!
na bank żydujesz na nową parę)? I czy do Męża zdarza Ci się mówić "dziś
nie, boli mnie głowa".
Śledzą Cię więc
cichcem. Na fejsie i gdzie się tylko da. Podpytują wspólnych znajomych, mimochodem
i od niechcenia. Żeby nie wyszło, że już zacierają ręce na jakiś kąśliwy
smaczek. Udają dobrych powierników. Zwierzyć się im, to jakby w studnię coś
wykrzyczeć (kurna, chyba w megafon). Potem słyszysz gdzieś z miasta efekt
głuchego telefonu. I zastanawiasz się, czy oby nie masz gdzieś podsłuchu. Bo
przecież tylko gadałaś z tą.... Zaraz! No właśnie! Aż to pepluch jeden!!
W całej tej zabawie jest jeden zacny szkopuł. A mianowicie,
świat jest tak skonstruowany, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ma czegoś
więcej, albo jest od nas w czymś lepszy, piękniejszy, bogatszy.
Zatem...
Czy ja mam lepiej? Wiem, że są tacy, co myślą o mnie jak o
spełnieniu amerykańskiego snu. Bo ja to dopiero mam... Mnie to się powodzi... U
mnie to szał, brokat i ogórki... I na
dodatek wszystko mi z nieba leci. Mój trawnik jest zawsze bardziej zielony (no
tak, to przez te gówna psa sąsiadów). Mój samochód nie ma rys na karoserii (no
nie będzie, jak sąsiad z parkingu usunie te szlaczki, które mi poczynił na
drzwiach). Mam kupę kasy (z tego zwrotu to tylko kupę mam w nadmiarze). Manna z
nieba mi leci (na tą chwilę, mogę liczyć tylko na ptasie złoto). Przykłady mogę
mnożyć w nieskończoność.
Pewnie dlatego (przez tą moją niezmąconą zajebistość), gdy
dziś zadzwonił domofon, ja cała w pianie (czasu nie ma na spłukanie), wypadam z
wanny do drzwi. Biegnę, w locie zakładając szlafrok. Do stopy przykleja mi się
świeżo wydarta strona z katalogu meblowego, który aktywnie wertował Mały, w
czasie mojej kąpieli. Otwieram i słyszę "Dzień dobry, listonosz". Pan
był na tyle uprzejmy, że z całych sił starał się nie patrzeć i nie wybuchnąć
śmiechem.
Albo...
Uparłam się na przetwory. Pitolę więc pomidory. Na keczup,
passatę, przecier i sok. Jak głupia 25 kg. Weź to pokrój, dopraw i gotuj,
gotuj, gotuj, gotuj... Kręgosłup pęka, kuchnia, jak po wybuchu torby flaków. Na
domiar wszystkiego dupa chce leżeć. Dobra. W międzyczasie robię obiad Ślubnemu,
a mnie i Małemu zielone smoothie. Oczywiście przesadziłam z dodatkami (zawsze
wychodzi mi o wiadro za dużo). Blender się rozszczelnił i część zawartości
wylała się na mnie. Ślubny: "a ten sok to rozumiem, że cepem
robiłaś?" I jakby tego było mało (że wyglądam jak żywy gil), cały gar
pomidorów szlag trafił.
Albo...
Zrobiłam zamówienie na takie dziwne rzeczy jak soda.
Wodorowęglan sodu, dla chemicznej ścisłości i nomenklatury. Otwieram paczkę.
Dobrze, że mam nawyk czytania etykiet. Zamiast wodorowęglanu dostałam
wodorotlenek. Słownie, niby czeski błąd. Faktycznie, gdybym użyła tego w
kąpieli, rozkoszowałabym się ługiem... I co ja teraz zrobię z 5 kilogramami
kreta?
Więc...
Czy fajnie jest być mną? Na pewno ciekawie. Bo czasem się
czuję, jak pani z radia. Kiedy byliśmy na wakacjach, w miejscowej stacji był
jakiś konkurs. Rozentuzjazmowany prowadzący, z zaśpiewem, zwrócił się do
słuchaczki, która dopiero co odpowiedziała na jego pytanie "brawo, brawo!
Właśnie wygrałaś bidon i pompkę do roweru".
zazdrość brzydkie słowo - a może rywalizacja w niektórych drzemie? Ten ma lepiej to ja będę mieć jeszcze lepiej :)
OdpowiedzUsuńJa też go nie lubię :) Nie jestem przekonana, czy chodzi o rywalizację. Zgodzę się z Tobą, że może w niektórych przypadkach. Ale widzę też wiele osób, u których zazdrość przechodzi w zawiść. Niestety. Przecież świat potrafi wystarczająco dać w kość. Więc po co sobie dokładać? Ja tam wolę nie dźwigać takiego bagażu. Po prostu, cieszę się tym, co mam :) A jak nie mam, to ten trawnik sąsiada jest dla mnie inspiracją, że też mogę sobie taki wyhodować :)
OdpowiedzUsuń