30 stycznia 2017

Madera, wyspa wiecznej wiosny



 

Czyli poncha, pitanga, fado i baleriny

Jesteśmy. Znów wciśnięci w zimowe wieczory, grube kurtki i zmęczone twarze. A my, na przekór temu wszystkiemu, jesteśmy wypoczęci, wciąż pełni wiosennej lekkości i maderyjskiego klimatu. Zachwyceni tym, że można żyć inaczej. Spokojniej, bardziej kolorowo, życzliwiej. I choć to w sumie żadna nowość, bo to nie był mój pierwszy wyjazd za granicę, to pierwszy raz ta różnica tak bardzo poruszyła moje serce. Bo u nas śnieg, zmarzlina, przedwczesne wieczory i ludzie wkurwieni już od samego rana. A tam błękit nieba, kolorowe targi, uśmiechnięci i zawsze gotowi do pomocy ludzie.

Rozumiem, że Polska to kraj meteopatów. I że gdyby nie ta pogoda, to każdy najpierw pobiegłby w ultramaratonie, później byłby gotów góry przenosić, po drodze sprzątnąłby nawet na Wiejskiej. Przepraszam, jeśli kogoś urażam, pakując go do szuflady razem z innymi. Racja. Nie wszyscy przecież są tacy sami. Ale co do ogólnej tendencji chyba się ze mną zgodzicie, że jesienią i zimą to poziom kultury osobistej widocznie spada. Bo to, że nastrój leci na łeb na szyję, to akurat rozumiem. Ale dlaczego zaraz mam oświadczać całemu światu, bez skrywanej złości, że jam jest ten, który wstał lewą nogą i zmarzł w ucho prawe, i wyszedł bez kawy na mróz siarczysty? Właśnie tego do końca pojąć nie mogę i chętnie zmieniłabym to, choćby jakimś nakazem odgórnym.

Ale dosyć tego narzekania na narzekanie 😊 Trudno, świata nie zmienię. Kijem Wisły też nie będę cofać. Ale mogę Wam napisać, jak spędziłam przedostatni tydzień. Może się komuś jeszcze udzieli mój wakacyjny nastrój. Tak, wybaczcie. Moja bardzo wielka wina, że nie dałam rady pisać tuż po powrocie. Chyba przez ten buzujący w żyłach procent portugalskiej radości. Nie jest mi łatwo znów przykleić się do linijki szaro-burych planów na przetrwanie. Bo u mnie już wiosna. Szkoda tylko, że za oknem wciąż ciężko ją znaleźć.

Wracając do wyjazdu... Madera to wyspa idealna dla małych dzieci. Nie trzeba się martwić o zbyt wysokie temperatury (o tej porze roku). Domyślam się, że brzmi to jak ironia, gdy za oknem jak nie śnieg, to plucha. Ale powiedzmy sobie otwarcie, czy plażing z małym dzieckiem jest realny? No właśnie. Dlatego planując nasz wypad, pod uwagę wzięłyśmy z Siostrą optymalizację 😝 Czyli my zadowolone, Mały zaopiekowany.  

Zwiedziłyśmy większość miejsc, które chciałyśmy zobaczyć. Choć ostatecznie nie wybrałyśmy żadnej wycieczki, które oferowało nam nasze biuro. Bo to co nas interesowało, np. zwiedzanie jeepami, nie nadawało się dla roczniaka. Ale... W międzyczasie obskoczyłyśmy miejscowe biura i gdy już się niemal zdecydowałyśmy na jedną z opcji, w ostatniej chwili zmieniłyśmy zdanie. I to była  bardzo dobra decyzja! 

Zwerbowałyśmy jednego taksówkarza i wynajęłyśmy go na dwa dni. Więc miałyśmy tournée po wyspie, może nie z wykwalifikowanym przewodnikiem, ale co tam. W końcu czy na zorganizowanej wycieczce przewodnik zatrzymywałby się na środku drogi, nad klifem, byśmy mogły tylko zrobić sobie zdjęcia? Nie zrywałby też dla nas tamtejszych owoców tylko po to, żeby pokazać ich różnorodność i smak (dzięki niemu wiem, że istnieje coś takiego jak pitanga 😍). Nie zawiózłby nas w miejsce, gdzie częstowano nas miejscowym specjałem - kawową nalewką własnej roboty. Ale co najważniejsze, nikt nie dostosowywałby całego autokaru, pod dyktando mej Latorośli. A w naszej opcji miałam absolutny komfort, że gdyby Małemu coś się nie spodobało (co ostatecznie miało miejsce) to nie muszę czekać 4 godzin na krawężniku, aż wszyscy zdążą przespacerować się do klifu i z powrotem.


Właśnie tego spaceru Mały tak bardzo nie chciał zaliczyć.

Dzięki naszemu kierowcy, jedliśmy też w najlepszej knajpie na wyspie rybę miecz z pieczonym bananem, wcale nie wydając przy tym fortuny (za 4 dania z napojami zapłaciłyśmy ok 30 euro). 


Ryba z pieczonym bananem zaskakująco dobrze się komponowała, do tego smakowała wybornie. Ale frytki, według Małego, trzeba było dosolić 😊

Zawiózł nas też do portowego miasteczka, z którego wywodzi się maderyjski napój wyskokowy poncha (maderyjski rum z trzciny cukrowej+miód+sok z cytryny/pomarańczy/inny, zależnie od upodobań). Dobry ten wynalazek, ale i (choć nie wierzę, że to piszę) diabelnie mocny 😝


Na pierwszym planie nikita, na drugim poncha 😍

Wynajęcie taksówki, wcale nie wyszło nas drożej, niż wykupienie fakultatywnych wycieczek dla 2 osób. Koszt jednej z nich (a musiałybyśmy wykupić 2, by zwiedzić zachodnią i wschodnią część wyspy) oscylował w granicach 60 euro. Więc mnożąc tą kwotę razy 4 (dwie wycieczki dla dwóch osób) wychodzi całkiem spora sumka. Tymczasem my za jeden dzień wynajmu taksówki zapłaciłyśmy 100 euro. Plus, wspomniany wyżej, nieprzekładalny na pieniądze komfort podróży z małym dzieckiem. 

Oczywiście nie chce się tu rozwodzić nad zajebistością naszego pomysłu. Bo są też inne rozwiązania, które pewnie kosztują znacznie mniej i są bardziej satysfakcjonujące. Chociażby wynajem samochodu i samodzielne zwiedzanie wyspy, co również brałyśmy pod uwagę. Ale do tego albo trzeba mieć więcej czasu (nie tylko tydzień), albo przed przyjazdem trzeba się dobrze do tego przygotować. Czyli uwzględnić, co się chce zobaczyć. Wybrać najlepszą drogę. A przede wszystkim, trzeba sobie kupić bardzo dobrą mapę, która będzie nadawała się do czegoś więcej, niż podtarcia. Nasza niestety, choć wydałyśmy na nią 11 euro (za zwykłą rozkładaną mapkę!) nadawała się właśnie tylko do tego. Bo nawet  miejscowi nie potrafili na niej zlokalizować miejsca, w którym aktualnie się znajdowaliśmy. Zaznaczę, że pytałyśmy również panią, która pracowała w firmie wynajmującej przewodników, więc ostatecznie nie jest to dowód naszej indolencji 😆



Ponieważ właściwie w ostatniej chwili zdecydowałyśmy się na Maderę i dany terminie, nie przygotowałyśmy się jak trzeba, do samodzielnego zwiedzania całej wyspy. Dlatego 2 dni minęły nam na rozeznaniu się po Funchal, gdzie znajdował się nasz hotel. 


Dla tego widoku zdecydowałyśmy się na hotel Panoramico 💕💕💕

Owe dwudniowe rozeznanie w terenie miało swoje plusy, bo obeszłyśmy Funchal w całości. Zaliczyłyśmy pobliskie sklepiki, zrobiłyśmy rekonesans co i gdzie warto kupić. A to nie byle jaka umiejętność, bo np. ceny poncho potrafiły się różnić aż o 20 euro! Odwiedziłyśmy też najstarszą miejscową winiarnię, gdzie można było degustować ile głowa, albo portfel wytrzyma (degustacje nie były oczywiście darmowe, ale wino wyborne i do tego dokonując zakupu można było odebrać je na lotnisku. Nie wchodziło więc do ogólnej wagi bagażu). Nota bene, niektóre z tych win można kupić w naszym polskim dyskoncie i to niezbyt drogo. Jadłyśmy pieczone kasztany, jechałyśmy kolejką linową, zwiedziłyśmy tropikalny ogród, tańczyłam (jeśli bujanie się z wymienionym wyżej obciążeniem można w ogóle nazwać tańcem) też na rynku w akompaniamencie miejscowego bandu (gdzie dostałam oklaski ze wszystkich pobliskich knajpek). 







Tu właśnie dostaliśmy gromkie brawa 😆 



Odwiedziłyśmy tamtejszy targ z owocami, gdzie dostałyśmy oczopląsu od kolorów, rodzajów owoców i cen 😕




Jadłyśmy srebrne banany wielkości kciuka, których wielkim fanem został mój Syn. Ale też marakuję w 8 rodzajach, anonę (czyli jabłko budyniowe) i bananoananasa, od którego usta puchną niczym u gwiazdy porno 😅


Wygląda jak zielona kolba kukurydzy. Jak dojrzeje do konsumpcji, zielone "łuski" trzeba oskrobać i zjeść środek, którego smak przypomina właśnie coś pomiędzy bananem a ananasem 



Byłyśmy zachwycone rękodziełem, którego feeria barw również przyprawiała o zawrót głowy. Jaka szkoda, że ceramika średnio idzie w parze z dziećmi i użytkowaniem, bo prócz walizki wina, drugą walizkę zapakowałabym właśnie tych pierdułek 💕 Niestety, musiałam się zadowolić kogutkowym magnesem 😥



Co jeszcze nas urzekło w Maderze, to ludzie. Właściwie powinnam opisać ich na samym początku. Bo już pierwszego wieczoru doświadczyłyśmy na własnej skórze ich uprzejmość. Zaczepiając kogoś na ulicy z pytaniem o drogę, nawet gdy ktoś nie znał angielskiego (co tam jest dużą rzadkością), uparcie tłumaczył po portugalsku, gdzie mamy iść. A nuż się domyślimy 😆 A jeśli nadal nic z tej konwersacji nie wynikało, co oczywiście wciąż się zdarzało, ten ktoś prowadził nas na odpowiednie miejsce. O losie! W naszym kraju zazwyczaj jak się ktoś dupą nie odwróci (bo przecież nie usłyszał, nie?), to nie będzie wiedział jak dojść, albo będzie się tak baaaardzo śpieszył...

Kolejną różnicą pomiędzy naszymi realiami była niby drobnostka. Ale... czy to o detale zazwyczaj wszystko się rozchodzi? Otóż zapach tamtejszych mężczyzn. Nie, nie obwąchiwałam obcych facetów, jak wyrzucał mi Ślubny, z nieukrywaną pretensją 😂 Ale wystarczyło, że jakiś pan przeszedł, za nim pojawiał się zapach ładnych męskich perfum. Od razu przeniosłam tę obserwację na grunt polski. Przed oczami stanął mi pachowicz w komunikacji miejskiej, którego sztywna pod pachą koszula (w końcu już wiosna, to można się wietrzyć), wisi nad moją głową  i doprowadza do wymiotów. 

Słońce było, ale bez większej przesady. Chyba dlatego, by oszczędzić nam szoku po powrocie. Ale nie marudzę nic a nic. Tak czy siak, słońce, błękit nieba i baleriny, to niespotykany w tej chwili luksus. Czas szybko nam płynął, ale kiedy płynie wolno? Tym bardziej, że zazwyczaj po śniadaniu pakowaliśmy manele i ruszaliśmy w trasę. 15 kg obciążenia ekstra (Mały plus jego stuff na wszelki wypadek) zrobiło swoje. Szczęśliwie obyło się bez nastawiania kręgów, choć wcale nie było to takie oczywiste, bo wyspa ma specyficzne ukształtowanie. Po tygodniu wspinaczki z takim obciążeniem kondycja wróciła mi do letniej formy😅

Zupełnie niepotrzebnie martwiłam się o Dziecię. Jak przetrwa lot i te nasze niekończące się wypady. Okazało się, że Mały jest urodzonym podróżnikiem. W końcu jeszcze w wersji instant odwiedził Włochy. Niestraszne były mu piesze wycieczki, drzemki pod gołym niebem i powroty po zmroku. Jako jedyne dziecko, został maskotką hotelu. Wszyscy witali go z daleka i obsługiwali, jak na prawdziwego Małego Księcia przystało. Zawsze też znalazł się ktoś, kogo można było obrabować z rogalika, na wypadek wilczego głodu (jak panią w samolocie). Można też było dostać od sprzedawczyni na targu aż dwa banany za free, choć normalnie kosztowały całkiem sporo. Nawet celnicy nie kręcili nosem, że torba podręczna jest wypchana po brzegi słoiczkami, ciastkami i piciem, gdy widzieli moją rozkosznie dyndającą w tuli girlandę. Dla nas tłum zawsze się rozstępował, zapraszano nas na początek kolejki, zawsze znalazło się wolne miejsce w autobusie, czy toaleta w mikrosklepiku na jakimś odludziu. Wszędzie, gdzie się pojawialiśmy, wszyscy cmokali, mrugali i machali do mojego Synka. Zbiorowo też o niego dbali, proponując mi miejsce przy oknie, albo pomagając z walizką. Więc... Jeśli chodzi o niepotrzebne zmartwienia przed wyjazdem (że niby roczniak i podróż za granicę to kłopot), dopełniłam rytuału. W praktyce wszystko odbyło się bez problemów.

Bardzo się cieszę, że udało nam się wyrwać i zrobić sobie przerwę od codzienności. Takie oddechy zawsze ceniłam. Jednak w tym momencie, doceniam go podwójnie. Jakby nie patrzeć, zastrzyk promieni słonecznych swoje robi. Widząc rano błękit nieba człowiek od razu zaczyna przebierać nogami ze zniecierpliwienia "co by tu dziś?". Poza tym, dobrze czasem zatęsknić. Za Ślubnym, za własnym łóżkiem, za leniwymi wieczorami na kanapie. Po powrocie okazuje się, że masz w sobie więcej cierpliwości, nieodkryte dotąd pokłady entuzjazmu i jeszcze większy apetyt na życie. Wystarczy zmienić otoczenie. I niekoniecznie na cały tydzień, w innej szerokości geograficznej. Czasem wystarczy wyjść do drugiego pokoju i dać się pochłonąć bez reszty temu, co kochamy robić. 

Od pobytu na Maderze pokochałam fado. Udało mi się nawet powiedzieć w cztery oczy (podobno jednej z lepszych pieśniarek na wyspie) Eugenii Marii, że jej głos przyprawia mnie o dreszcze (nagrania tego nie oddają 😭). Odpowiedziała mi, że jej śpiew płynie prosto z serca i to zapewne dlatego. W ogóle Madera, jej klimat i ludzie mają w sobie dużo ciepła, pogody ducha, i tak jak Eugenia, wszystko robią z sercem. Dlatego Ślubnemu, jeszcze przez telefon, obwieściłam, że na starość przeprowadzamy się na Maderę! 💜
  

14 komentarzy:

  1. Fantastyczna przygoda i to z dzieckiem - okazuje się że można mieć cudowne wakacje bez ciągłego narzekania że się nie da. Super!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak! Jeszcze rok temu, nie uwierzyłabym, że się odważę na taki krok :) Bo z dzieckiem zawsze jest jakieś ale... Dopóki nie zrozumiesz, że to ale bardziej siedzi w Twojej głowie, niż w dziecku. Teraz sama polecam każdemu :D

      Usuń
  2. Podróże z dziećmi nają swój urok, chociaż są męczące. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywają :) Chociaż nasz wyjazd taki (o dziwo!!) nie był. Mimo tego majdanu do dźwigania ;)

      Usuń
  3. Widać, że dobrze się bawiliście. Oby więcej było można robić takich wypraw, tego Wam życzę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Marzę o Maderze już od kilku lat :) Ale nigdy nie mogę znaleźć atrakcyjnej oferty i wygrywa jakiś inny kraj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co się orientowałam, to dobre oferty były właśnie teraz, czyli styczeń, luty. Ceny naprawdę atrakcyjne i sporo fajnych miejsc. Zależy, kto jakie ma priorytety przy wyborze hotelu. Wiadomo, jedni wolą odpoczywać, inni aktywnie spędzać czas. Zależy też, czy wolisz zwiedzać, czy marzą Ci się spacery po lewadach. Opcji jest sporo, można znaleźć coś dla siebie. Trzymam więc kciuki, by wreszcie się udało z Maderą, bo warto :)

      Usuń
  5. Byliśmy w Portugalii i jesteśmy zdecydowanie za!Maderę znamy tylko ze zdjęć,ale z pewnością jest warta swoich odwiedzin.W Portugalii jest niepowtarzalny klimat 😃😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak! Zakochana jestem w Portugalczykach. Pogodni, mili i pomocni ludzie.

      Usuń
  6. Spadłaś mi z tym postem z nieba. W maju wybieramy się właśnie na wakacje i rozważamy Maderę. Twoje zdjęcia coraz bardziej mnie przekonują do podjęcia decyzji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wpis jest zachęcający 😄 Tak, Madera skradła mi serce. Polecam wszystkim. Choć oczywiście dużo zależy od preferencji. Jeśli będziesz miała jeszcze jakieś pytania - pisz. Postaram się pomóc 😄

      Usuń
  7. Po obejrzeniu tych wszystkich zdjęć i przeczytaniu relacji mam ochotę tam pojechać! Świetny pomysł z tą taksówką ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam z czystym sercem! Teraz latem, jest tam na pewno jeszcze piękniej!

      Usuń