Galaretka dla dzieci bez chemicznego syfu, do tego w stylizacji na kultową grę
Już dawno miałam ruszyć z wątkiem kulinarnym. Wiem, każdy teraz zabiera się za gotowanie. Co stało się generalnie pretensjonalne. Dlatego nie będę przekonywać kogokolwiek, że jestem kulinarnym bożyszczem tłumów. Po prostu raz od wielkiego dzwonu uda mi się upichcić coś dobrego. Więc czemu się tym nie podzielić? Tym bardziej, że kuchnię traktuję jak poligon. W końcu Ślubny - mięsożerca, ja - wegetarianka, a Mały? Mały zje wszystko, co ojciec ma na talerzu, ja podgryzam w ukryciu, a już na pewno nie umkną mu rzeczy schowane w czeluściach szafki i wszystko, co wcześniej spadło na podłogę. Nic, tylko pokochać gotowanie 💜 Dlatego zazwyczaj sypię na oślep (nie no... na oko) co mi tam wcześniej się w głowie zrodzi i albo jest spektakularny efekt, albo sromotna porażka. Oszczędzę Wam nerwów i będę się dzielić tylko tym pierwszym.
Dziś na tapecie mieliśmy galaretkę na deser. Ale nie taką z torebki, po której można w nocy zacząć świecić. Dość często Małemu robię
kompoty. A ponieważ zazwyczaj trochę zostaje na drugi dzień, można z nich
wyczarować coś jeszcze.
Opcja nr 1. Dodaj trochę mąki ziemniaczanej, a wyjdzie
kisiel.
Opcja nr 2. Dodaj substancji żelującej, otrzymasz zdrową
galaretkę.
Nam z poprzedniego dnia został kompot jagodowo-truskawkowy.
Ta wersja jest mocno kwaśna, więc dosłodziłam go miodem i dodałam agaru (pół łyżeczki na szklankę płynu).
Wszystko trzeba zagotować, inaczej agar się nie rozpuści. Na stężenie wcale nie
trzeba długo czekać, ani wstawiać do lodówki. Można przelać do fikuśnych
foremek do lodu i dodać świeżych owoców. Ale jak widać w wersji klasycznej,
stylizowanej na Pacmana, też wygląda spoko 😊
CUDO!😃 Jednak człowiek w swojej kreatywności nie zna granic.
OdpowiedzUsuń💙💙💙
Usuń