26 listopada 2017

Jak kupować mniej?





Czyli wprowadzenie do Zero Waste w moim wydaniu

Zanim odkryłam, że jest coś takiego jak nurt Zero Waste ze swoim praktycznym minimalizmem, zaczęłam wprowadzać do domu jego zasady, pod roboczą nazwą "odgruzowanie". Wietrzenie kątów w domu wcale nie jest łatwe. To proces. Dość bolesny. Tym bardziej, że zaczyna się w głowie i niepodzielnie łączy się z odgruzowaniem życia.

Moment przełomowy i niemal wymagający psychoterapii zaczyna się wówczas, gdy dochodzi do Ciebie wstrząsająca myśl: ­­wcale nie potrzebujesz tych wszystkich klamotów, bez których do tej pory nie mogłaś żyć. I tracisz grunt pod nogami. Bo najpierw musisz przyciąć niewidzialne nici, które łączą Cię z tymi flakonami, puzderkami, pudełeczkami, łaszkami. Jak to, mam to wszystko wyrzucić?! 😱😱😱

To nic, że są stare, zakurzone i generalnie sięgnęłaś po nie może ze 2 razy od zakupu (w wersji optymistycznej). Ale były z Tobą od tak dawna. Kupiłaś je z nadzieją na wielkie zmiany. Spektakularny efekt wow, który w Twoim przypadku się nie sprawdził (albo masz zupełni inny typ cery, figury, gust... albo dany produkt jest po prostu do dupy). Z owczego pędu, w końcu inni też to mają, mam i ja. Z sentymentu, zawsze przecież o tym marzyłaś, to nic, że w międzyczasie marzenie przestało być aktualne. Pod wpływem impulsu, taka dobra cena, aż żal nie kupić. Dla nagrody, w końcu każdemu się coś od życia należy! 

Powodów była cała masa. Teraz tyle samo jest zajętej przestrzeni rzeczami, których tak naprawdę nigdy nie potrzebowałaś. Ale ta myśl powoduje w Tobie kolejny wstrząs. Uznając, że tak wiele zakupów zrobiłaś niepotrzebnie, musisz się przed sobą przyznać, że są sprawy nad którymi nie panujesz (co nie jest jednoznaczne z tym, że się zapanować nad tym nie da, choć na początek tylko cień pocieszenia, ale zawsze!). Coś wyrzucić to jak zrobić dziurę w murze bezpieczeństwa, którym tak szczelnie się obudowałaś. Nie wyrzucę. Jeszcze się przyda. Może schudnę. Znów będzie na to moda.

Prawda jest taka, że się nie przydaje. Zapominasz o tym (w końcu nie używasz tego na co dzień, żeby nie powiedzieć, że nie widziałaś tego na oczy od kilku lat) i... kupujesz nowe. Znam to zbyt dobrze z autopsji. Otwierałam szafę i zanim dokopałam się do tego czego szukałam, zdarzało się, że trafiał mnie szlag. 

I mimo wyssanego z mlekiem matki chomikowania, zamarzyło mi się, aby ilość możliwości do schowania, wyrzucenia, użycia, zjedzenia, ubrania (niepotrzebne skreślić) była ograniczona. A tym samym, bardziej przejrzysta. Moje marzenie wcale nie było z tych łatwych, biorąc pod uwagę fakt, że wyrastałam się w domu pełnym przydasiów, niezbędników, zastępników i niezliczonej ilości klamotów. Dla dociekliwych nadmienię - nie, nikt u nas nie choruje na zespół Diogenesa 😅😇 Ale tak już chyba jest z pokoleniem moich rodziców. Ludzi, którzy dorastali w czasie wszelkiego deficytu. Teraz mogą sobie wszystko zrekompensować.

Nic więc dziwnego, że naciągnęłam tymi zwyczajami, jak zbyt mocna herbata. Ale nadeszło trzęsienie ziemi. Na świecie miało pojawić się nam dziecko. A dziecko już na wstępie wprowadza się do domu z całą masą klamotów. Z tą jedynie różnicą, że jego klamoty są niemal w 100% przydatne. Ok, przynajmniej na początku 😅 Z każdym miesiącem fantazja rodziców rozpasa się bardziej i bardziej.  

Więc odkąd powiększyła nam się rodzina, baczniej zaczęłam czynić czystki w domu. Ponieważ wciąż było mi "szkoda", wiele rzeczy oddałam. Nietrafione perfumy. Za ciężkie kremy. Za duże i za małe ubrania. Przeczytane książki z tych "na jeden raz". Sporo wyrzuciłam. Wyczekałam taki moment, kiedy sentymenty zostały zakrzyczane przez pragmatyzm i sięgnęłam po śmietnik. Wbrew moim przewidywaniom, nigdy nie przydały się skrypty i notatki ze studiów. Nie wróciłam już do ulubionych (znoszonych) butów sprzed dwóch sezonów. Wywaliłam resztki kosmetyków, wiesz, tych do użycia na jakże cenny ostatni raz. Przekopałam kuchnię (chyba do żywego) i pozbyłam się wszystkich resztek.Tych na wielki głód i zapomnianych gdzieś w czeluściach szafki.

Gdy zrobiło się luźniej na półkach wzięłam głęboki oddech, a potem długopis i kartkę papieru. Dzięki temu, że wcześniej przeprowadziłam wnikliwą analizę etykiet (nie tylko tych na produktach spożywczych, ale i na kosmetykach) wiedziałam czego potrzebuję. Okazało się, że niemal 95% rzeczy, które dotąd wydawały mi się niezbędne, tak naprawdę mogę ze spokojem wykreślić z naszego życia. I choć brzmi to jak "Ala ma kota" dla mnie było olśnieniem. Uczucie można porównać do tego, kiedy wchodzisz w spodnie sprzed odchudzania i z wielką satysfakcją stwierdzasz, że teraz prócz Ciebie zmieści się w nich cała Twoja rodzina.

Od tamtej pory zaczęłam inaczej podchodzić do zakupów. Po pierwsze lista. Zawsze planuję, co mam kupić na kolejny tydzień. Zapisuję też na bieżąco braki w skromnych zapasach. Właśnie. To drugi ważny punkt. Czy rzeczywiście robienie zapasów, jak na wypadek kataklizmu, jest potrzebne? Kiedy kilka razy (właśnie po zrobieniu zapasów) przyniosłam ze sklepu mole spożywcze i musiałam WSZYSTKO wywalić do kosza, stwierdziłam, że to nie ma sensu. W sklepie i tak bywam regularnie, a tych jest przecież klęska urodzaju, więc z głodu nikt u nas nie padnie (najwyżej będzie jajecznica 😋) Z kosmetykami sprawa też nie jest aż taka dramatyczna. Gdy skończy się mydło lub szampon, zawsze mogę coś podprowadzić chłopakom.

Stałam się innym konsumentem. Teraz kupuję mniej, za to produkty z wyższej półki. A ponieważ nie mogę się pozbyć tego cholernego "szkoda", to wszystko wykorzystuję do cna. I choć początki były trudne, przyznam, że im mniej bambetli, tym lepiej się oddycha. I głowa jakaś taka lżejsza. Może myśl, że przestałam być kompulsywną konsumpcjonistką zrobiła swoje? 👆😌




Photo by rawpixel.com on Unsplash

16 komentarzy:

  1. Walczę, mam nadzieję że nidługo i ja będę tak potrafiła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wciąż walczę! I wcale nie jestem na jakimś master level. Ale jak wspomniałam, to proces, który trwa i trwa... Ale warto!

      Usuń
  2. Filozofia podobna do mojej :) Nie lubię otaczać się zbędnymi bibelotami, zakupy w 90% (ideałem nie jestem) przemyślane, zaplanowane. Ostatnio po raz pierwszy odwiedziła mnie jedna z koleżanek. Pierwsze co po zobaczeniu mieszkania to pytanie: "Jak się tu mieście?!". Dumna byłam z tego pytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo gratuluję! U nas też miejsca nie jest zbyt wiele. Szczególnie, gdy dziecko zajmuje 70% mieszkania 😉 Dlatego tak ważna jest przestrzeń. A właściwie jej mądre wykorzystanie.

      Usuń
  3. Podziwiam, ja czuję wewnętrznie, że jest mi potrzebne takie odgruzowanie przestrzeni ale jakoś nie mogę się do tego zabrać ... Może czas wyznaczyć sobie określony termin na takie zadanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Generalne sprzątanie wcale nie jest łatwe! Myślę, że do tego trzeba najpierw dojrzeć. Ale w planie mam rozwinięcie tematu. Właśnie jak się zabrać do odgruzowania 😉

      Usuń
  4. Kupuję tyle ile potrzebuję. Nie przyszło mi to ciężko jeśli chodzi o spożywkę, trochę więcej wysiłku wymagała sprawa z odzieżą. Myślę, że zacząć musimy od sposobu myślenia, nie od wprowadzenia ww filozofii. Wtedy pójdzie z górki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdy musi wypracować swój styl i przemyśleć, która droga jest dla niego najlepsza. U mnie też zaczęło się od poukładania w głowie i decyzji, że stopuję z nadmiarem klamotów. Dopiero później dotarłam do tego, że jest nurt Zero Waste 😌 I właściwie jego założenia pokrywają się z moimi 😉

      Usuń
  5. Bardzo fajny tekst :) Nakłania do refleksji :) Warto zastanowić się nad tym, że kupujemy za dużo! Ja wprawdzie nie urodziłam dziecka, ale odkąd podróżuje tylko z bagażem podręcznym, w którym mam 3 koszulki na krzyż, zdałam sobie sprawę, że nie potrzebuję tylu ubrań. Można też kupić jeden balsam i wykorzystać go do końca "bo szkoda" :) Nie muszę mieć 10 otwartych balsamów. Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę tego podróżowania tylko z bagażem podręcznym! 💚 W tym względzie jestem jeszcze nieogarem 😊 Przy dziecku niezbędna jest zawsze torba "na wszelki wypadek"... wypchana po same brzegi!

      Usuń
  6. Kiedyś moja teściowa zajrzała do lodówki, przeraziła się, bo jej wypchana po brzegi. A nasza zaopatrzona w najpotrzebniejsze rzeczy, wiatr po niej hulał. Tak podchodze do wielu tematów. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za słowa uznania. A co do historii z lodówką - u nas jest podobnie. Moi rodzice mają półki tak zapchane, że ledwo widać światło ;) U nas natomiast panuje minimalizm :) Przecież wiadomo, że nie da się wszystkiego zjeść przed upływem terminu ważności.

      Usuń
  7. A byłaś może na targach Zero Waste? Odbyły się w sobotę :) Będzie u mnie relacja. Pozdrawiam!
    www.organiczni.eu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie 😢 Biegałam po sklepach w poszukiwaniu płytek do łazienki, bo mam remont za pasem. Więc oczywiście chętnie wpadnę zobaczyć jak było! 💙

      Usuń
  8. Ach, uwielbiam Twoje pisanie, metafory i porównania, z taką lekkością to robisz:) piszesz książkę? bo chętnie przeczytam:) Rok temu też odgruzowywałam mieszkanie i aż mnie boli na samą myśl, ile niepotrzebnych rzeczy kupowałam. te same cienie do oczu, sukienki na po schudnięciu;p Wciąż kupujemy za dużo jedzenia i to moje kolejne wyzwania. Ale powiedz sama, jak szybko można się wyszykować, kiedy ma się mniej ubrań? I o ile lepiej się wygląda bo nie nosisz tych, co nie lubisz w myśl zasady -a bo za długo wisi, żeby nie było jej smutno;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, ale się zaczerwieniłam! :)O losie, jak dobrze znam temat chomikowania! Jak pisałam, wyniosłam go z domu, więc proces pozbywania się niepotrzebnych rzeczy był podwójnie traumatyczny ;) Ale, będąc lżejsza o kilka worków przydasiów, doceniam to oczyszczenie.

      Usuń