Poprzednie życie matki

24 maja



Czy urodzenie dziecka rzeczywiście stawia grubą kreskę pomiędzy przeszłością a teraźniejszością?



Jakiś czas temu czytałam blog Agnieszki Maciąg. Zatrzymałam się na wpisie o tym, co się zmieniło, gdy została mamą. Napisała, że w natłoku matczynych obowiązków zdarza jej się tęsknić za poprzednim życiem. Poprzednim, bo z urodzeniem córeczki odeszło gdzieś na dobre. Z nostalgią wspominała ćwiczenia jogi w grupie, spotkania z przyjaciółmi, wypady do ulubionej restauracji, czy premiery w teatrze. Kolczyki, które pewnego dnia wygrzebała ze szkatułki Helenka, były przyczyną niniejszych rozmyślań. Bo z jednej strony przypominały dawne czasy, z drugiej postawiły grubą kreskę między przeszłością a teraźniejszością.

Autorka w swoim zwierzeniu nie była zgorzkniała, raczej rozżalona. Ale nie napisała o dziecku, jak o betonowej girlandzie. Po prostu z rozrzewnieniem wspominała czasy, gdy mogła robić wszystko dla siebie. Przyznała też, że gdy pojawiła się okazja by - jak to określa Pani Agnieszka - wrócić do siebie sprzed (ciąży), nie mogła się zdecydować co wybrać - warsztaty, wykład, wystawę, zakupy, a może wizytę w antykwariacie? Leciała jak na skrzydłach, z wypiekami na twarzy i... I okazało się, że wszystko to, za czym tęskniła, już nie smakuje jak kiedyś. Entuzjazm się ulotnił jak kiepskie perfumy. Zauważyła, że gdy jest poza domem, myśli wciąż są przy Helence. To przy niej tak naprawdę czuje się szczęśliwa. Konkluzja była taka, że choć wszystko się zmieniło, teraz wcale nie jest gorzej. Jest inaczej. To zupełnie nowy rozdział.

Dlaczego o tym piszę? Zdarza mi się słuchać i obserwować kobiety, którym macierzyństwo jakoś ciąży.  A to czasu za mało. A to wyspać się nie mogą. O wypadach na całą noc i wakacjach w spokoju już nie mówiąc. Spoko, rozumiem. Nikt nie jest doskonały. Poza tym, bycie matką to ciężka praca na trzy etaty. Daleka jestem od oceniania kogokolwiek. Tym bardziej, że sama staż mam króciutki.

Żaden też ze mnie nadczłowiek. Mam podobną wytrzymałość fizyczno-emocjonalną jak reszta kobiecej populacji. Też mam zapałki w oczach, gdy nie dośpię. Umieram, gdy dopada mnie migrena. Boli mnie kręgosłup, gdy po raz setny robię skłony z Małym na rękach. Szczególnie po wcześniejszych zakupach i sprzątaniu. Zdarza mi się rzucić mięsem pod nosem, gdy zaraz musimy wyjść, a tu krzyk i  wszystko w proszku. Do tego kupa wyłazi aż na plecy.

Irytuję się, że to co normalnie zajęłoby mi pół godziny, robię w dwie i pół. I że czasem mówię Mężowi, żeby kupił gotowca. Bo nie mam obiadu. I też bywam bliska łez, gdy idziemy na długi spacer, z którego wracam z rozdartym dzieckiem pod pachą. Bo wózek stał się największym złem tego świata. Zdarza mi się załamywać, gdy czytam artykuł na dwadzieścia razy. [Mały upgrade po roku: rzadko udaje mi się cokolwiek przeczytać. Chyba, że jest to skład produktu na etykiecie 😅]

Także bez obaw. Nie różnimy się tak bardzo. Jednakże, jak mówi stare chińskie przysłowie: kto ma pszczoły, ten ma miód...

Poza tym...

Tak sobie myślę, że mimo wszystkich uciążliwości, dziecko nie jest mi kamieniem u szyi. Ani trzymetrową ścianą z drutem kolczastym. Nawet jeśli na tą chwilę muszę zapomnieć o kursie angielskiego i zajęciach fitness, wieczornych wypadach, nowościach w kinie, czy intymności w toalecie. Da się do tego przyzwyczaić, ale tylko wtedy, gdy nie patrzę na siebie jak na męczennicę.

Tak, wiem. Często nie masz siły wstać wieczorem z fotela. Ja też. Gdy dzieci śpią, mówisz szeptem, choć to drugi koniec domu. Zdarza się, że wyłączasz wodę, żeby rury nie hałasowały (realny przykład, o którym ostatnio słyszałam 😂. Pijesz wiecznie zimną kawę i jadasz albo w biegu, albo jeden gigantyczny posiłek "na zaś". Zarośnięte szczeciną nogi chowasz pod dresami, włosy pomysłowo ściągasz w kucyk (trudniej ocenić, kiedy są puszyste, a kiedy tłuste), a w torbie nie masz chyba tylko kilofa (żeby nie dziurawił pieluch, kto wie?). Zrobienie makijażu zajmuje Ci trzy minuty, choć kiedyś robiłaś go w godzinę. Potrafisz obierać ziemniaki jedną ręką, drugą zmieniać pampersa i jednocześnie trzaskać potrójne salto. A ja tu pitolę, by skupić się na blaskach...

Chodzi mi o to, że gdy dla siebie samej stajesz się umęczoną do granic możliwości, rezygnującą z siebie matką ofiarną, to taka będziesz. Kupisz ten wizerunek w całości i nawet się nie zająkniesz. Nie poddasz w wątpliwość. W końcu przekonujesz się do niego każdego dnia. Jak siebie przekabaciłaś, to co z resztą świata? Inni oczywiście też ulegną temu wizerunkowi. A Ty będziesz czuć się podwójnie pokrzywdzona.

Zróbmy więc stop. Bądźmy dla siebie opiekuńcze, dobre i ważne. Nie zapominajmy o sobie. Rozpieszczajmy nie tylko domowników, ale i siebie. Unikniemy rozżalenia, że ja jestem tylko od podcierania tyłka i robienia obiadu. Doceniajmy własną pracę, a okaże się, że inni robią to samo (jeśli jest inaczej, zawsze można zorganizować eksternistyczne szkolenie 👆😏

Zastanów się chwilę. Kiedy ciągle marudzisz, zaczynasz mniej lub bardziej świadomie obwiniać swoje dziecko. Bo gdyby tak nie płakało... Nie marudziło... Nie wisiało na rękach... Przespało całą noc... Nie wymagało tyle uwagi... Ale dziecko jest tylko dzieckiem. Nie rodzi się z dołączoną instrukcją obsługi. Trzeba samemu ją napisać i to na drodze obserwacji, często bazując na metodzie prób i błędów.

Niestety, to co sprawdziło się u dzieci koleżanek, u nas zupełnie nie zdało egzaminu. Mój Książę jest typowym Księciuniem i lubi, aby wszystko było specjalnie skrojone pod niego. Tak, to testuje moją cierpliwość i pomysłowość, ale staram się mądrze zarządzać emocjami.Nie jestem w tym idealna. Wciąż się wprawiam.

Kolejną rzeczą jest pomysłowość. Bo choć nie mogę wszędzie pójść, to mogę zrobić prawie wszystko. W naszym przypadku zajęcia wieczorem odpadają. Za to biegam i ćwiczę sobie w domu. Na Youtube wygrzebałam kapitalne filmy instruktażowe. Podobnie z jest z nauką języka. Do kina raczej wyrwać mi się trudno, więc czekam aż wyjdzie płyta. Do fryzjera wybieram się w soboty. Na ciuchowe zakupy zabieram kompana, który w razie czego ogarnie Małego, jak będę coś mierzyć. Zakupy w dużej mierze robię przez internet. A w wolnych chwilach czytam, piszę, testuję nowe przepisy i tutoriale DIY. Dzięki temu nie mam poczucia, że całkowicie z siebie zrezygnowałam. 

Ktoś powie, że to nie to samo. Że dorabiam sobie ideologię. Nie czuję takiej potrzeby, bo jestem szczęśliwa. W miejsce dawnych przyjemności pojawiły nowe. Do starych może wrócę z czasem. Nie odnoszę wrażenia, że kisnę. Życie nie ucieka mi przez palce tylko dlatego, że siedzę z dzieckiem w domu. Cieszę się tym, co mam. Wiem i rozumiem, że właśnie przechodzę nowy rozdział w życiu. I nie żałuję, że nie mogę robić wszystkiego. Bo wiem, że kiedyś będę z nostalgią wspominać to, gdzie jestem teraz.

Każdy ma inne priorytety i wartości. Dla mnie rodzina jest na pierwszym miejscu. Dzięki temu, że mam kochającego Męża i wspaniałego Synka, mogę realizować się na innych polach. Wiem, że gdybym nie miała ciepłego i spokojnego Domu, nie w głowie byłyby mi inne osiągnięcia. Nie miałabym siły, odwagi, ani uporu. Macierzyństwo wcale nie zakończyło mojego dawnego życia. Przewróciłam tylko kartkę na drugą stronę.

Możesz też polubić

2 komentarze

  1. Ja muszę przyznać, że mi brakuje jednej rzeczy i na to marudzę. Brakuje mi Tatr i chodzenia po górach. Owszem, mała była z nami w górach, nawet wysoko, ale generalnie jest za mała i prędko nie będzie na tyle duża, aby pochodzić z nami tak ekstremalnie. Mi brakuje tej adrenaliny, nadludzkiego wysiłku i długich godzin wędrówki. Takie wyjazdy pomagały mi się zresetować. Teraz tego nie mam, przez co czasem moje zdrowie psychiczne cierpi :p Poza tym to mogę śmiało napisać, że dzięki macierzyństwu odkryłam wiele nowych i fajnych rzeczy, niekoniecznie z nim związanych. Po prostu ono mnie popchnęło do robienia nowych rzeczy. Teraz staram się, aby nasze życie było ciekawsze. Wcześniej w zasadzie jedynie wyjeżdżałam w Tatry, a poza tym prowadziłam życie kanapowe. Teraz dużo spacerujemy, jeździmy na rowerach, zaczęłam biegać. Wybieramy się też w inne miejsca niż góry, które też są piękne (choć to nie to samo:p). Staram się nie marudzić, cały czas odkrywam coś fajnego, ale to tylko dlatego, że nie wyszłam z założenia, jak większość osób, które znam, że mam dziecko i już jestem uwiązana czyli tylko obiadki i plac zabaw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak mi miło czytać Twoje słowa 💚 Bo tak nam do siebie blisko 😍 Masz rację z tymi Tatrami. Tu jest lekki klops. Ale najważniejsze, to nie tetryczeć i szukać w sobie motywacji i pomysłów do robienia nowych rzeczy!

      Usuń

Polub mnie Facebooku

Flickr Images