Madera, wyspa wiecznej wiosny
30 stycznia
Czyli poncha, pitanga, fado i baleriny
Jesteśmy. Znów wciśnięci w zimowe wieczory, grube kurtki i
zmęczone twarze. A my, na przekór temu wszystkiemu, jesteśmy wypoczęci, wciąż
pełni wiosennej lekkości i maderyjskiego klimatu. Zachwyceni tym, że można żyć inaczej.
Spokojniej, bardziej kolorowo, życzliwiej. I choć to w sumie żadna nowość, bo to
nie był mój pierwszy wyjazd za granicę, to pierwszy raz ta różnica tak bardzo
poruszyła moje serce. Bo u nas śnieg, zmarzlina, przedwczesne wieczory i ludzie
wkurwieni już od samego rana. A tam błękit nieba, kolorowe targi, uśmiechnięci
i zawsze gotowi do pomocy ludzie.
Rozumiem, że Polska to kraj meteopatów. I że gdyby nie ta
pogoda, to każdy najpierw pobiegłby w ultramaratonie, później byłby gotów góry
przenosić, po drodze sprzątnąłby nawet na Wiejskiej. Przepraszam, jeśli kogoś
urażam, pakując go do szuflady razem z innymi. Racja. Nie wszyscy przecież są
tacy sami. Ale co do ogólnej tendencji chyba się ze mną zgodzicie, że jesienią
i zimą to poziom kultury osobistej widocznie spada. Bo to, że nastrój leci na łeb
na szyję, to akurat rozumiem. Ale dlaczego zaraz mam oświadczać całemu światu,
bez skrywanej złości, że jam jest ten, który wstał lewą nogą i zmarzł w ucho
prawe, i wyszedł bez kawy na mróz siarczysty? Właśnie tego do końca pojąć nie
mogę i chętnie zmieniłabym to, choćby jakimś nakazem odgórnym.
Ale dosyć tego narzekania na narzekanie 😊 Trudno, świata
nie zmienię. Kijem Wisły też nie będę cofać. Ale mogę Wam napisać, jak
spędziłam przedostatni tydzień. Może się komuś jeszcze udzieli mój wakacyjny
nastrój. Tak, wybaczcie. Moja bardzo wielka wina, że nie dałam rady pisać tuż po powrocie.
Chyba przez ten buzujący w żyłach procent portugalskiej radości. Nie jest mi
łatwo znów przykleić się do linijki szaro-burych planów na przetrwanie. Bo u
mnie już wiosna. Szkoda tylko, że za oknem wciąż ciężko ją znaleźć.
Wracając do wyjazdu... Madera to wyspa
idealna dla małych dzieci. Nie trzeba się martwić o zbyt wysokie temperatury (o
tej porze roku). Domyślam się, że brzmi to jak ironia, gdy za oknem jak nie
śnieg, to plucha. Ale powiedzmy sobie otwarcie, czy plażing z małym dzieckiem
jest realny? No właśnie. Dlatego planując nasz wypad, pod uwagę wzięłyśmy z
Siostrą optymalizację 😝 Czyli my zadowolone, Mały zaopiekowany.
Zwiedziłyśmy większość miejsc, które chciałyśmy zobaczyć.
Choć ostatecznie nie wybrałyśmy żadnej wycieczki, które oferowało nam nasze
biuro. Bo to co nas interesowało, np. zwiedzanie jeepami, nie nadawało się dla
roczniaka. Ale... W międzyczasie obskoczyłyśmy miejscowe biura i gdy już się
niemal zdecydowałyśmy na jedną z opcji, w ostatniej chwili zmieniłyśmy zdanie.
I to była bardzo dobra decyzja!
Zwerbowałyśmy jednego
taksówkarza i wynajęłyśmy go na dwa dni. Więc miałyśmy tournée po wyspie, może
nie z wykwalifikowanym przewodnikiem, ale co tam. W końcu czy na zorganizowanej
wycieczce przewodnik zatrzymywałby się na środku drogi, nad klifem, byśmy mogły
tylko zrobić sobie zdjęcia? Nie zrywałby też dla nas tamtejszych owoców tylko
po to, żeby pokazać ich różnorodność i smak (dzięki niemu wiem, że istnieje coś
takiego jak pitanga 😍). Nie zawiózłby nas w miejsce, gdzie częstowano
nas miejscowym specjałem - kawową nalewką własnej roboty. Ale co najważniejsze,
nikt nie dostosowywałby całego autokaru, pod dyktando mej Latorośli. A w naszej
opcji miałam absolutny komfort, że gdyby Małemu coś się nie spodobało (co
ostatecznie miało miejsce) to nie muszę czekać 4 godzin na krawężniku,
aż wszyscy zdążą przespacerować się do klifu i z powrotem.
Właśnie tego spaceru Mały tak bardzo nie chciał zaliczyć.
Dzięki naszemu kierowcy, jedliśmy też w najlepszej knajpie na
wyspie rybę miecz z pieczonym bananem, wcale nie wydając przy tym fortuny (za 4
dania z napojami zapłaciłyśmy ok 30 euro).
Ryba z pieczonym bananem zaskakująco dobrze się komponowała, do tego smakowała wybornie. Ale frytki, według Małego, trzeba było dosolić 😊
Zawiózł nas też do portowego miasteczka, z którego wywodzi
się maderyjski napój wyskokowy poncha (maderyjski rum z trzciny cukrowej+miód+sok z cytryny/pomarańczy/inny, zależnie od upodobań). Dobry ten wynalazek, ale i (choć nie wierzę, że to piszę) diabelnie
mocny 😝
Wynajęcie taksówki, wcale nie wyszło nas drożej, niż wykupienie fakultatywnych
wycieczek dla 2 osób. Koszt jednej z nich (a musiałybyśmy wykupić 2, by zwiedzić
zachodnią i wschodnią część wyspy) oscylował w granicach 60 euro. Więc mnożąc tą
kwotę razy 4 (dwie wycieczki dla dwóch osób) wychodzi całkiem spora sumka.
Tymczasem my za jeden dzień wynajmu taksówki zapłaciłyśmy 100 euro. Plus,
wspomniany wyżej, nieprzekładalny na pieniądze komfort podróży z małym
dzieckiem.
Oczywiście nie chce się tu rozwodzić nad zajebistością naszego
pomysłu. Bo są też inne rozwiązania, które pewnie kosztują znacznie mniej i są
bardziej satysfakcjonujące. Chociażby wynajem samochodu i samodzielne
zwiedzanie wyspy, co również brałyśmy pod uwagę. Ale do tego
albo trzeba mieć więcej czasu (nie tylko tydzień), albo przed przyjazdem trzeba
się dobrze do tego przygotować. Czyli uwzględnić, co się chce zobaczyć. Wybrać najlepszą drogę. A przede wszystkim, trzeba sobie kupić bardzo dobrą mapę,
która będzie nadawała się do czegoś więcej, niż podtarcia. Nasza niestety, choć
wydałyśmy na nią 11 euro (za zwykłą rozkładaną mapkę!) nadawała się właśnie tylko
do tego. Bo nawet miejscowi nie
potrafili na niej zlokalizować miejsca, w którym aktualnie się znajdowaliśmy.
Zaznaczę, że pytałyśmy również panią, która pracowała w firmie wynajmującej
przewodników, więc ostatecznie nie jest to dowód naszej indolencji 😆
Ponieważ właściwie w ostatniej chwili zdecydowałyśmy się
na Maderę i dany terminie, nie przygotowałyśmy się jak trzeba, do
samodzielnego zwiedzania całej wyspy. Dlatego 2 dni minęły nam na rozeznaniu
się po Funchal, gdzie znajdował się nasz hotel.
Dla tego widoku zdecydowałyśmy się na hotel Panoramico 💕💕💕
Owe dwudniowe rozeznanie w terenie miało swoje plusy, bo obeszłyśmy Funchal w całości.
Zaliczyłyśmy pobliskie sklepiki, zrobiłyśmy rekonesans co i gdzie warto kupić.
A to nie byle jaka umiejętność, bo np. ceny poncho potrafiły się różnić aż o
20 euro! Odwiedziłyśmy też najstarszą miejscową winiarnię, gdzie można było
degustować ile głowa, albo portfel wytrzyma (degustacje nie były oczywiście
darmowe, ale wino wyborne i do tego dokonując zakupu można było odebrać je na
lotnisku. Nie wchodziło więc do ogólnej wagi bagażu). Nota bene, niektóre z tych win można kupić w naszym polskim dyskoncie i to niezbyt drogo. Jadłyśmy pieczone
kasztany, jechałyśmy kolejką linową, zwiedziłyśmy tropikalny ogród, tańczyłam
(jeśli bujanie się z wymienionym wyżej obciążeniem można w ogóle nazwać tańcem)
też na rynku w akompaniamencie miejscowego bandu (gdzie dostałam oklaski ze
wszystkich pobliskich knajpek).
Tu właśnie dostaliśmy gromkie brawa 😆
Odwiedziłyśmy tamtejszy targ z owocami, gdzie dostałyśmy oczopląsu od kolorów, rodzajów owoców i cen 😕
Jadłyśmy srebrne banany wielkości kciuka, których wielkim
fanem został mój Syn. Ale też marakuję w 8 rodzajach, anonę (czyli jabłko
budyniowe) i bananoananasa, od którego usta puchną niczym u gwiazdy porno 😅
Wygląda jak zielona kolba kukurydzy. Jak dojrzeje do
konsumpcji, zielone "łuski" trzeba oskrobać i zjeść środek, którego
smak przypomina właśnie coś pomiędzy bananem a ananasem
Byłyśmy zachwycone rękodziełem, którego feeria barw również
przyprawiała o zawrót głowy. Jaka szkoda, że ceramika średnio idzie w parze z
dziećmi i użytkowaniem, bo prócz walizki wina, drugą walizkę zapakowałabym
właśnie tych pierdułek 💕 Niestety, musiałam się zadowolić kogutkowym
magnesem 😥
Co jeszcze nas urzekło w Maderze, to ludzie. Właściwie
powinnam opisać ich na samym początku. Bo już pierwszego wieczoru
doświadczyłyśmy na własnej skórze ich uprzejmość. Zaczepiając kogoś na ulicy z
pytaniem o drogę, nawet gdy ktoś nie znał angielskiego (co tam jest dużą
rzadkością), uparcie tłumaczył po portugalsku, gdzie mamy iść. A nuż się domyślimy 😆 A jeśli nadal nic z tej konwersacji nie wynikało, co oczywiście wciąż się zdarzało, ten ktoś prowadził nas
na odpowiednie miejsce. O losie! W naszym kraju zazwyczaj jak się
ktoś dupą nie odwróci (bo przecież nie usłyszał, nie?), to nie będzie wiedział
jak dojść, albo będzie się tak baaaardzo śpieszył...
Kolejną różnicą pomiędzy naszymi realiami była niby
drobnostka. Ale... czy to o detale zazwyczaj wszystko się rozchodzi? Otóż
zapach tamtejszych mężczyzn. Nie, nie obwąchiwałam obcych facetów, jak wyrzucał
mi Ślubny, z nieukrywaną pretensją 😂 Ale wystarczyło, że jakiś pan przeszedł,
za nim pojawiał się zapach ładnych męskich perfum. Od razu przeniosłam tę
obserwację na grunt polski. Przed oczami stanął mi pachowicz w komunikacji
miejskiej, którego sztywna pod pachą koszula (w końcu już wiosna, to można się wietrzyć),
wisi nad moją głową i doprowadza do
wymiotów.
Słońce było, ale bez większej przesady. Chyba dlatego, by
oszczędzić nam szoku po powrocie. Ale nie marudzę nic a nic. Tak czy siak,
słońce, błękit nieba i baleriny, to niespotykany w tej chwili luksus. Czas
szybko nam płynął, ale kiedy płynie wolno? Tym bardziej, że zazwyczaj po śniadaniu
pakowaliśmy manele i ruszaliśmy w trasę. 15 kg obciążenia ekstra (Mały plus
jego stuff na wszelki wypadek) zrobiło swoje. Szczęśliwie obyło się bez
nastawiania kręgów, choć wcale nie było to takie oczywiste, bo wyspa ma
specyficzne ukształtowanie. Po tygodniu wspinaczki z takim obciążeniem kondycja
wróciła mi do letniej formy😅
Zupełnie niepotrzebnie martwiłam się o Dziecię. Jak przetrwa
lot i te nasze niekończące się wypady. Okazało się, że Mały jest urodzonym
podróżnikiem. W końcu jeszcze w wersji instant odwiedził Włochy. Niestraszne były mu
piesze wycieczki, drzemki pod gołym niebem i powroty po zmroku. Jako jedyne
dziecko, został maskotką hotelu. Wszyscy witali go z daleka i obsługiwali, jak na
prawdziwego Małego Księcia przystało. Zawsze też znalazł się ktoś, kogo można było obrabować z
rogalika, na wypadek wilczego głodu (jak panią w samolocie). Można też było
dostać od sprzedawczyni na targu aż dwa banany za free, choć normalnie
kosztowały całkiem sporo. Nawet celnicy nie kręcili nosem, że torba podręczna
jest wypchana po brzegi słoiczkami, ciastkami i piciem, gdy widzieli moją
rozkosznie dyndającą w tuli girlandę. Dla nas tłum zawsze się rozstępował,
zapraszano nas na początek kolejki, zawsze znalazło się wolne miejsce w
autobusie, czy toaleta w mikrosklepiku na jakimś odludziu. Wszędzie, gdzie się pojawialiśmy,
wszyscy cmokali, mrugali i machali do mojego Synka. Zbiorowo też o niego dbali,
proponując mi miejsce przy oknie, albo pomagając z walizką. Więc... Jeśli
chodzi o niepotrzebne zmartwienia przed wyjazdem (że niby roczniak i podróż za
granicę to kłopot), dopełniłam rytuału. W praktyce wszystko odbyło się bez problemów.
Bardzo się cieszę, że udało nam się wyrwać i zrobić sobie
przerwę od codzienności. Takie oddechy zawsze ceniłam. Jednak w tym momencie,
doceniam go podwójnie. Jakby nie patrzeć, zastrzyk promieni słonecznych swoje
robi. Widząc rano błękit nieba człowiek od razu zaczyna przebierać nogami ze
zniecierpliwienia "co by tu dziś?". Poza tym, dobrze czasem
zatęsknić. Za Ślubnym, za własnym łóżkiem, za leniwymi wieczorami na kanapie. Po
powrocie okazuje się, że masz w sobie więcej cierpliwości, nieodkryte dotąd pokłady
entuzjazmu i jeszcze większy apetyt na życie. Wystarczy zmienić otoczenie. I niekoniecznie
na cały tydzień, w innej szerokości geograficznej. Czasem wystarczy wyjść do
drugiego pokoju i dać się pochłonąć bez reszty temu, co kochamy robić.
Od
pobytu na Maderze pokochałam fado. Udało mi się nawet powiedzieć w cztery oczy
(podobno jednej z lepszych pieśniarek na wyspie) Eugenii Marii, że jej głos
przyprawia mnie o dreszcze (nagrania tego nie oddają 😭). Odpowiedziała mi, że jej śpiew płynie prosto z
serca i to zapewne dlatego. W ogóle Madera, jej klimat i ludzie mają w sobie
dużo ciepła, pogody ducha, i tak jak Eugenia, wszystko robią z sercem. Dlatego Ślubnemu,
jeszcze przez telefon, obwieściłam, że na starość przeprowadzamy się na Maderę! 💜
14 komentarze
Fantastyczna przygoda i to z dzieckiem - okazuje się że można mieć cudowne wakacje bez ciągłego narzekania że się nie da. Super!!!
OdpowiedzUsuńOj tak! Jeszcze rok temu, nie uwierzyłabym, że się odważę na taki krok :) Bo z dzieckiem zawsze jest jakieś ale... Dopóki nie zrozumiesz, że to ale bardziej siedzi w Twojej głowie, niż w dziecku. Teraz sama polecam każdemu :D
UsuńPodróże z dziećmi nają swój urok, chociaż są męczące. :)
OdpowiedzUsuńBywają :) Chociaż nasz wyjazd taki (o dziwo!!) nie był. Mimo tego majdanu do dźwigania ;)
UsuńWidać, że dobrze się bawiliście. Oby więcej było można robić takich wypraw, tego Wam życzę. :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :)
UsuńMarzę o Maderze już od kilku lat :) Ale nigdy nie mogę znaleźć atrakcyjnej oferty i wygrywa jakiś inny kraj.
OdpowiedzUsuńZ tego co się orientowałam, to dobre oferty były właśnie teraz, czyli styczeń, luty. Ceny naprawdę atrakcyjne i sporo fajnych miejsc. Zależy, kto jakie ma priorytety przy wyborze hotelu. Wiadomo, jedni wolą odpoczywać, inni aktywnie spędzać czas. Zależy też, czy wolisz zwiedzać, czy marzą Ci się spacery po lewadach. Opcji jest sporo, można znaleźć coś dla siebie. Trzymam więc kciuki, by wreszcie się udało z Maderą, bo warto :)
UsuńByliśmy w Portugalii i jesteśmy zdecydowanie za!Maderę znamy tylko ze zdjęć,ale z pewnością jest warta swoich odwiedzin.W Portugalii jest niepowtarzalny klimat 😃😍
OdpowiedzUsuńOj tak! Zakochana jestem w Portugalczykach. Pogodni, mili i pomocni ludzie.
UsuńSpadłaś mi z tym postem z nieba. W maju wybieramy się właśnie na wakacje i rozważamy Maderę. Twoje zdjęcia coraz bardziej mnie przekonują do podjęcia decyzji :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wpis jest zachęcający 😄 Tak, Madera skradła mi serce. Polecam wszystkim. Choć oczywiście dużo zależy od preferencji. Jeśli będziesz miała jeszcze jakieś pytania - pisz. Postaram się pomóc 😄
UsuńPo obejrzeniu tych wszystkich zdjęć i przeczytaniu relacji mam ochotę tam pojechać! Świetny pomysł z tą taksówką ;)
OdpowiedzUsuńPolecam z czystym sercem! Teraz latem, jest tam na pewno jeszcze piękniej!
Usuń