Wytrenuj sobie poczucie szczęścia
26 czerwca
Każdy o nim marzy, ale już nie każdy wierzy, że jest mu
przeznaczone. Może dlatego niektórzy myślą o nim jak o chochliku, który robi
psikusy. Im bardziej chce się go złapać i wycisnąć z niego zgodę na spełnienie wszystkich
życzeń, on pokazuje zawadiacko gest Kozakiewicza. Właściwie temat nie jest
dziewiczym polem. Napisano już tyle książek, artykułów i poradników, że
wszyscy powinniśmy rodzić się z różowymi okularami na nosie i być specjalistami
od szczęśliwości. Powinniśmy. Dlaczego więc wciąż panuje podział na tych, którzy
są w czepku urodzeni i ociekają szczęściem, innym zaś świat stanął nie tym
otworem, którego oczekiwali?
I tu pojawia się pierwsze zdziwienie. Bo ze szczęściem do
tej pory to trzeba było się urodzić (tak sądzono). A tu niespodzianka! Według
mnie szczęście jest jak... mięsień. Można je wytrenować! Opowiem Ci dzisiaj o
tym, jak ja wytrenowałam swoje. Trening upakowałam w zgrabne punkty.
Przeczytaj, może weźmiesz coś dla siebie. Albo w komentarzu napisz, co byś
dopisał/a do listy. Być może Ty zainspirujesz mnie 👆😌
- Samoobserwacja i analiza. Prościej mówiąc: uważne
obserwowanie siebie. Swoich emocji, pragnień, zachowań, błędów, nawyków i
skryptów oraz wyciąganie z tego wniosków. Podobno to najważniejszy punkt w
całej tej awanturze o poszukiwanie szczęścia. Bo jeśli nie czujesz, że coś Cię
uwiera, po prostu nie zadajesz sobie pytań.
Nie potrafisz czegoś nazwać, bo być może nie szukasz odpowiedzi. Nie szukasz odpowiedzi,
bo nie szukasz zmian. Nie chcesz zmian, bo być może nie wiesz, że możesz
przyjąć na siebie odpowiedzialność za własne życie. Za lepszą jakość tego
życia.
- Skupiam się na ja, a nie na świecie zewnętrznym. Prawda
stara jak świat. Prawie trąci wyświechtanym frazesem, lecz nim z całą pewnością
nim nie jest. Jak to mówią, złej baletnicy przeszkadza i rąbek u spódnicy.
Więc? Malkontent będzie marudził zawsze i wszędzie. Bez względu na
okoliczności. Wszak tyłek posmarowany miodem zawsze będzie się lepił. Być może
czynność smarowania nie została też zaczęta od dobrej strony... Natomiast
człowiek nastawiony na radość życia potrafi znaleźć piękno w codzienności. Bez
fajerwerków i szampana z truskawkami. Nawet bez tego miodu na tyłku.
- Praktykowanie wdzięczności stało się ostatnimi czasy
bardzo modne. Wiele osób publicznie opowiada o swoich listach, czego ja akurat
nie praktykuję. Ale sam rytuał jest bardzo w porządku. Co w tym takiego
fajnego? Człowiek przestawia swoje myślenie, jak kanał w tv. Co prawda nie od
razu, w końcu jest to pewien proces. Aczkolwiek niezwykle skuteczny. Gdy
zaczynałam, ciężko było mi dojść do 5. Dziś z łatwością potrafię dojść do 30.
Dlaczego ta metoda jest tak skuteczna? Bo zaczynasz skupiać się na rzeczach pozytywnych. Mózg coraz rzadziej będzie wychwytywać to, co negatywne (wystarczy, że oglądasz wiadomości, więc odpuść sobie całą resztę 😄) Zaczniesz szukać pozytywów w ciągu dnia. Być może zaczniesz przeżywać je z większym namaszczeniem. Nadasz im większą wartość i pozytywną energię. A im więcej pozytywnej energii dasz światu, tym więcej dobrej energii do Ciebie wróci. - Myślę pozytywnie. Głęboko wierzę w to, że światem rządzi
prawo przyciągania. Dobre myśli przyciągają sprzyjające okoliczności. Życzliwych
i wspierających ludzi. Czasami nawet zaskakująco dobre rozwiązania. Dlatego tak
lubię to prawo. I jako wierna praktykantka mogę powiedzieć, że to rzeczywiście
działa!
- Buduję pozytywne relacje z ludźmi. Lubię dobrze się czuć
we własnej skórze. Aby tak było dbam nie tylko o siebie, ale i o otoczenie, w
którym przebywam. Jakby nie patrzeć, człowiek na każdym kroku uwikłany jest w
jakąś relację. Więc im więcej wspierających i życzliwych ludzi wokół, tym lepiej
dla nas. Chociażby przez wzgląd na naszą higienę psychiczną. Poza tym, dobre
relacje dodają sił, uskrzydlają. Dzięki takim okolicznościom nie marnujemy
swojej życiowej energii na leczenie się z chorych związków i relacji, tylko
poświęcamy ją na rozwój.
- Dbam o siebie. Ponieważ ja to nie tylko ciało, ale i
umysł, dbam o każdą z tych sfer. Staram się być aktywna fizycznie. Maluję się i
ubieram tak, by Mąż nie patrzył na mnie jak na znoszone barchany ze sparciałą
gumką. Troszczę się o swoją dietę i zdrowie. Nie zapominam o swoim nastroju,
dlatego unikam wszelkiego jątrzenia, dołowania, skwaśniałych i umęczonych
życiem ludzi, czy nawet słuchania wiadomości. Nie udaję, że jestem
niezniszczalna. W końcu jestem bardzo ważnym ogniwem w naszym domowym łańcuchu 😀
(więcej o moim podejściu do życia przeczytasz w TYM wpisie).
- Unikam negatywnych emocji, słów, sytuacji i ludzi.
Częściowo opisałam ten punkt wyżej. Wychodzę z założenia, że mój dobry humor,
jest na wagę złota. Po pierwsze, to więcej cierpliwości dla dziecka. A to jest
mój priorytet. Sukcesywnie więc eliminuję wszystko, co nie spełnia kryteriów
dobrego samopoczucia (można się w nie wprowadzić choćby narzekaniem). A po drugie, dobry humor kosztuje mnie trochę
pracy. Z szacunku do siebie nie pozbywam się go zbyt łatwo.
- Wciąż pracuję nad emocjami. A ściślej mówiąc, rozwijam swoją inteligencją emocjonalną. Rozumienie własnych emocji, stanów i
nastrojów pomaga mi przetrwać trudne chwile. Zdystansować się do nich.
Przepracować. Czasem coś zmienić. Ale rozumienie siebie to też genialna
instrukcja obsługi do innych ludzi. Łatwiej zrozumieć czyjeś wybory, czy
zachowania. Skuteczniej można też komuś pomóc jeśli wiesz, w czym naprawdę tkwi
problem.
- Rozwijam swoje zainteresowania. To takie zachowanie
części czasu i świata tylko dla siebie. Żebym nie czuła się zajechana, jak koń
po westernie. Dzięki takim małym rytuałom wysyłam sobie (ale uwaga - innym też!
Wszak to, jak Ty traktujesz siebie, łatwo przechodzi na innych. Nie wierzysz?
Przeczytaj TU) komunikat, że jestem ważna. Liczy się nie tylko czysty tyłek,
ciepły obiad, ale i czas tylko dla mnie.
- Czytam. Często po głowie tłuką mi się jakieś myśli i
pytania, na które mniej lub bardziej świadomie szukam odpowiedzi. Za KAŻDYM
razem, gdy sięgnę po jakąś książkę, gazetę lub blog, odnajduję to, czego
szukałam! Nawet, gdy temat tego, co czytam i tego, czego poszukuję, znacznie od
siebie odbiegają. Nikt mi nie powie, że to zbieg okoliczności! To złota zasada
- znajduje ten, kto szuka.
- Słucham muzyki. Pomaga mi się zrelaksować. Ale także
wprowadzić w konkretny nastrój. W domu może nie być telewizora, chleba, nawet
kawy, ale bez muzyki nie wyobrażam sobie życia.
- Staram się pomagać innym. Bez oglądania się na korzyści.
Kto wie, być może ja kiedyś będę potrzebowała pomocnej dłoni? No i znów pojawia
się prawo przyciągania.
- Ruszam się. W ruchu odpoczywa głowa. Mięśnie też, choć
dopiero po treningu 😅
- Skupiam się na tu i teraz. Przecież jutro znów będzie dziś! Choć nie da się ukryć, że bardzo dbam o to, by to dziś było jak najlepsze (a to wymaga przemyśleń i przygotowań). Ale to też jest do przełknięcia, gdy się pomyśli, że szkoda życia na bylejakość.
A co, jeśli dopada mnie bad day? To niestety też się zdarza,
przeczytasz o tym TU i TU. W końcu jestem tylko
człowiekiem 😉 Wtedy sięgam po któreś ze swoich sprawdzonych rozwiązań. Jeśli
jesteś ciekaw, jakie metody stosuję przeczytasz o nich w TYM wpisie.
Zastanawiam się, jakie Wy macie sposoby na to, by trenować
swoje poczucie szczęścia? Niecierpliwie czekam na komentarze! A nuż moja lista
TOP 14 się powiększy 😀
2 komentarze
Masz rację, pozytywne nastawienie do siebie, ludzi, świata, trzeba w pewien sposób w sobie wytrenować. Nauczyć się doceniać małe chwile szczęścia, bo to one właśnie składają się na to wielkie poczucie spełnienia. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Prawda? 😏 Niby oczywiste, ale czasem takie odległe.
Usuń