Czy fajnie jest być mną?

30 września




Czyli rzecz o zazdrości 

 



Chyba od zawsze się zastanawiam nad zazdrością. Bo to podobno nasza narodowa cecha. Na pewno obecna, ale czy narodowa? Czy czysto ludzka? Tego już nie wiem. W każdym razie, zastanawiam się, jak to jest, że szlag Cię trafia, bo u sąsiada trawa jest zawsze bardziej zielona. Że sąsiadka ma zgrabniejsze cztery litery (jak ona to robi do cholery?!), a sąsiad mniej zadrapań na karoserii.

Najlepsze jest to, że w amoku wytrzeszczonych gał i zieleniejącej twarzy (bo przecież inni  mają a ja nie), zupełnie się ślepnie na dobra własne. Takiego głupiego zazdrośnika mało interesuje, że choć nie ma dużego domu, to ma przytulne mieszkanie w dobrej lokalizacji. Wszystko co "moje" jest "be". U innych to dopiero jest czad. 

Więc ślepota to jedno. Drugie natomiast, to brak wyobraźni. Bo innym na bank dom z nieba spadł. Dobrze zarabia - nieee, on ma po prostu szczęście. Udane małżeństwo, szczęśliwa rodzina... jaki farciarz! Ślepi w zazdrości nawet nie chcą dopuścić do siebie myśli, że wszystko kosztuje. I nie zawsze chodzi o pieniądze. Nie zastanawiają się, ile coś kosztuje czasu. Pracy. Zaangażowania. Poświęceń. Energii. Pomysłów. Wyrzeczeń. Tego nie widzi nikt. Tylko efekt końcowy. Czyli pyszny kawałek tortu, za który każdy chciałby zabić. Ale kogo już obchodzi to, że tort sam się nie zrobi, nie przyozdobi, ani nie nałoży na talerz.

Dlaczego zaczynam tak od czapy? Bo są tacy, co mi mówią wprost "Tobie wszystko z nieba spada". Praca? Pstryk i załatwione! Mąż? Bach! Jest! Dziecko? Bach, jest i dziecko. Kasa? Pstryk! Proszę worki, sztabki, bilon - do wyboru! Mieszkanie? Czary mary i bach! Ach, jeszcze energia i pomysły... Aby je mieć 24h/d mam podpięty szlauch pod szare komórki, który pompuje mi ich całą masę... Nie. Prawda jest taka, że popijam napój Panoramixa. O!

Nie powiem. Też bywam zazdrosna. Ale w taki miły i bezinwazyjny sposób. Do tego zazwyczaj głośno o tym mówię obiektowi mojej zazdrości. Że ma cudowną figurę, wspaniały dom za miastem, piękny umysł. Fajnie docenić, że ktoś ma coś, co i ja bym z chęcią chciała mieć. Ale w tym moim chceniu i zachwycie nie ma nic negatywnego. Cieszę się jego szczęściem. Zupełnie nie wpisuję się w ideologię "ja nie mam, to Ty też nie możesz dziadu mieć". Straszna to głupota społeczna...

Jacy ci wszyscy zapatrzeni, zazdrośni i głupi, są do tego nieszczęśliwi. Wciąż tylko czytają, zglądają, obgadują, śledzą... Bo Grażynie bardzo drogi samochód podjechał pod dom... A temu spod 7 to remont właśnie robią. A Alina to już od roku nie pokazuje się na mieście.

Są też tacy, co się nienawidzą. Ale wnikliwie śledzą, co tam słychać u drugiego. Czy awansował? Może dostał podwyżkę? Nieee... pewniej spadek. Pracuje wciąż tyle samo, mówiła sąsiadka z naprzeciwka. A nagle samochód zmienia, ciuch ma lepszy i dzieci na angielski poszły. Ważne ile ktoś schudł. Jak 5 kg to mało. Nie widać. Ale jak już ze 20, 30 kg... Ho, ho... to na bank odsysanie tłuszczu było. Bo zbyt leniwa jest na bieganie i diety. Albo wzięła jakąś cud tabletkę. A może kogoś poznała? O tak, seks też odchudza (nic tak nie motywuje, jak zbędne fałdy w łóżku i bynajmniej nie chodzi o pościel)!

Fajni też są ci, którzy chcą wiedzieć o Tobie wszystko. Dokładnie wszytko. Czyli jakim papierem i w którą stronę się podcierasz? Czy oblizujesz papierek na jogurcie (albo jogurt jest wyborny, albo Ty po prostu jesteś sknerą w najgorszym wydaniu... wieczku nie przepuścisz!)? Czy chuchasz cichcem do lustra (o fuck, czyżby to halitoza?)? Czy dokładnie wyskrobujesz resztki ryby z puszki (patrz zdanie o jogurcie)? Czy nosisz zaciągnięte rajstopy (ha! na bank żydujesz na nową parę)? I czy do Męża zdarza Ci się mówić "dziś nie, boli mnie głowa".

Śledzą Cię więc cichcem. Na fejsie i gdzie się tylko da. Podpytują wspólnych znajomych, mimochodem i od niechcenia. Żeby nie wyszło, że już zacierają ręce na jakiś kąśliwy smaczek. Udają dobrych powierników. Zwierzyć się im, to jakby w studnię coś wykrzyczeć (kurna, chyba w megafon). Potem słyszysz gdzieś z miasta efekt głuchego telefonu. I zastanawiasz się, czy oby nie masz gdzieś podsłuchu. Bo przecież tylko gadałaś z tą.... Zaraz! No właśnie! Aż to pepluch jeden!!

W całej tej zabawie jest jeden zacny szkopuł. A mianowicie, świat jest tak skonstruowany, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ma czegoś więcej, albo jest od nas w czymś lepszy, piękniejszy, bogatszy. 

Zatem...

Czy ja mam lepiej? Wiem, że są tacy, co myślą o mnie jak o spełnieniu amerykańskiego snu. Bo ja to dopiero mam... Mnie to się powodzi... U mnie to szał, brokat i ogórki...  I na dodatek wszystko mi z nieba leci. Mój trawnik jest zawsze bardziej zielony (no tak, to przez te gówna psa sąsiadów). Mój samochód nie ma rys na karoserii (no nie będzie, jak sąsiad z parkingu usunie te szlaczki, które mi poczynił na drzwiach). Mam kupę kasy (z tego zwrotu to tylko kupę mam w nadmiarze). Manna z nieba mi leci (na tą chwilę, mogę liczyć tylko na ptasie złoto). Przykłady mogę mnożyć w nieskończoność.

Pewnie dlatego (przez tą moją niezmąconą zajebistość), gdy dziś zadzwonił domofon, ja cała w pianie (czasu nie ma na spłukanie), wypadam z wanny do drzwi. Biegnę, w locie zakładając szlafrok. Do stopy przykleja mi się świeżo wydarta strona z katalogu meblowego, który aktywnie wertował Mały, w czasie mojej kąpieli. Otwieram i słyszę "Dzień dobry, listonosz". Pan był na tyle uprzejmy, że z całych sił starał się nie patrzeć i nie wybuchnąć śmiechem.

Albo...

Uparłam się na przetwory. Pitolę więc pomidory. Na keczup, passatę, przecier i sok. Jak głupia 25 kg. Weź to pokrój, dopraw i gotuj, gotuj, gotuj, gotuj... Kręgosłup pęka, kuchnia, jak po wybuchu torby flaków. Na domiar wszystkiego dupa chce leżeć. Dobra. W międzyczasie robię obiad Ślubnemu, a mnie i Małemu zielone smoothie. Oczywiście przesadziłam z dodatkami (zawsze wychodzi mi o wiadro za dużo). Blender się rozszczelnił i część zawartości wylała się na mnie. Ślubny: "a ten sok to rozumiem, że cepem robiłaś?" I jakby tego było mało (że wyglądam jak żywy gil), cały gar pomidorów szlag trafił.

Albo...

Zrobiłam zamówienie na takie dziwne rzeczy jak soda. Wodorowęglan sodu, dla chemicznej ścisłości i nomenklatury. Otwieram paczkę. Dobrze, że mam nawyk czytania etykiet. Zamiast wodorowęglanu dostałam wodorotlenek. Słownie, niby czeski błąd. Faktycznie, gdybym użyła tego w kąpieli, rozkoszowałabym się ługiem... I co ja teraz zrobię z 5 kilogramami kreta? 

Więc...

Czy fajnie jest być mną? Na pewno ciekawie. Bo czasem się czuję, jak pani z radia. Kiedy byliśmy na wakacjach, w miejscowej stacji był jakiś konkurs. Rozentuzjazmowany prowadzący, z zaśpiewem, zwrócił się do słuchaczki, która dopiero co odpowiedziała na jego pytanie "brawo, brawo! Właśnie wygrałaś bidon i pompkę do roweru".

Możesz też polubić

2 komentarze

  1. zazdrość brzydkie słowo - a może rywalizacja w niektórych drzemie? Ten ma lepiej to ja będę mieć jeszcze lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też go nie lubię :) Nie jestem przekonana, czy chodzi o rywalizację. Zgodzę się z Tobą, że może w niektórych przypadkach. Ale widzę też wiele osób, u których zazdrość przechodzi w zawiść. Niestety. Przecież świat potrafi wystarczająco dać w kość. Więc po co sobie dokładać? Ja tam wolę nie dźwigać takiego bagażu. Po prostu, cieszę się tym, co mam :) A jak nie mam, to ten trawnik sąsiada jest dla mnie inspiracją, że też mogę sobie taki wyhodować :)

    OdpowiedzUsuń

Polub mnie Facebooku

Flickr Images