Magia maja
09 maja... i bujanie w obłokach
Co do zmian jeszcze - w końcu przyszedł maj. Najpiękniejszy miesiąc i pora roku. Wtedy dopiero na dobre budzę się z zimowego letargu. Zaczynam żyć na dwieście procent. Chce mi się wszystko, najlepiej na raz i na już. I czuję się tak, jak po przeczytaniu tego wiersza Magdaleny Pfeifer:
Bujam głową w obłokach
Utkane są z marzeń
Wyjadam je łyżkami
Najadam się do syta
Napełnia mnie to radością
Są jak wata cukrowa
Posypuję je gwiazdami
(...)
Czasem dodaję niebieskich migdałów
Ich nierealny słodko-gorzki smak
Nadaje ton mej duszy
Która potem mieni się
Różnymi odcieniami
Nieba
Po którym płyną obłoki
A ja Głową w nich bujam...
Magia maja działa na mnie odurzająco. Biegam, czekam aż wyrosną mi poziomki, robię porządki w szafach, czytam sześć książek na raz, oglądam zaległe filmy, planuję ogródek na balkonie i wymyślam tysiąc rzeczy, którym Mąż przytakuje dla świętego spokoju. Nie wiem tylko czy zanotował w nich zwrot "Kochanie, zajmij się tym proszę" :)
Kocham maj z wielu powodów. Za kolory, wreszcie tyle słońca, że chce się żyć bardziej, za kwitnące kasztany, magię i miłość w powietrzu. Ale też dlatego, że na ten najpiękniejszy miesiąc przypadają moje urodziny. Na szczęście nie mam jak niektóre moje koleżanki. Nie dobijam się, nie płaczę, ani nie rwę włosów z głowy, że przybył mi kolejny rok. Lubię go celebrować. Powiem więcej, każdego roku ten dzień jest coraz piękniejszy. Dzięki rodzinie i przyjaciołom. Dzięki nim moje życie jest pełne ciepła, miłości i przyjaźni. Oni są moją inspiracją do tego, by wciąż być lepszą, niż byłam wczoraj.
W tym roku urodziny znów miałam wyjątkowe. W zeszłym co prawda stuknęła okrągła liczba, ale te też nie były gorsze. W końcu urodziny to urodziny. Świętowałam trzy dni, jak przystało na tak piękną okoliczność. I nie, alkohol nie lał się strumieniami. Były za to piękne bukiety, cała masa bukietów. Spacer po moim ulubionym Parku Saskim. I ploty z psiapsiółkami, na które umawiałyśmy się już pół roku. I lody na Starówce. Tak na marginesie, zostałyśmy wciągnięte w wir manifestacyjny. Zahipnotyzowany tłum prawie nas owinął transparentem przy Zygmuncie. Dla jasności, nie bawię się w politykę, bo to nie na moje nerwy... Więc zbieżność osób i miejsca była naprawdę przypadkowa.
Wracając do przyjemności - był tort i szampan, rodzinne spotkanie, kawa na tarasie i nowy film Serrentino w prezencie. Jednym słowem cud, miód i orzeszki w polewie :) I jak tu nie kochać maja, gdy co chwila potrafi mnie czymś zachwycić? W końcu życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach. Do mojej kolekcji wciąż dochodzą nowe.
0 komentarze