Filozofia kury domowej

16 września



Między robieniem obiadu, zapieraniem plam z pomidora, znajduję czas na siedzenie w beczce. Taki ze mnie domorosły Diogenes...





Czytałam ostatnio na jakimś blogu, że ideałem nikt być nie musi. I że pogoń za byciem najlepszą, jest strasznie męcząca, a co najgorsze, społecznie pożądana. Bo matkom szczególnie trudno jest być na medal we wszystkim. Dom ma lśnić. Figura najlepiej, by była jak u modelki. Na obiad same pyszności na gwiazdkę Michelin i do tego zdrowe. Książki i aktualne czasopisma przeczytane, porady wprowadzone w życie. Dziecko wypielęgnowane i zadowolone, czas dla niego zorganizowany jak na specjalnym evencie. Mąż wniebowzięty, dopieszczony pod każdym względem.

Ach! I jeszcze praca, koniecznie ambitna! Spotkania z przyjaciółmi, najlepiej elitą kulturalną. Regularne wizyty na mieście, odwalony balkon, własnoręcznie zrobione przetwory, tysiące wysłuchanych podcastów o finansach i samorozwoju... można wymieniać jeszcze długo i od samego czytania dostać kociokwiku. I zgadzam się, podkręcenie śruby jeszcze nigdy nie było aż tak uciążliwe. Chyba nawet wtedy, gdy trzeba było sobie miażdżyć ciało gorsetem. Teraz nie trzeba gorsetu, żeby czuć się zmiażdżoną ideałami. Wracając do rzeczonego bloga, autorka z lubością pisze, że wcale nie stosuje się do tych wszystkich zasad. Do tego pozdrawia je środkowym palcem. Przyznaje, że jest do dupy, bo chce taka być. Bo bycie nieidealną daje jej oddech i przestrzeń do bycia sobą. Nie ma co udawać. Ideały nie istnieją. Więc po co wciąż za nimi gonić?

I niby wszystko jasne, tematu nie ma. Ale... Jak zwykle jakieś ale...

Chcę być idealna, dla siebie i dla moich Chłopców

No dobra, a gdyby tak wszystko odwrócić z tymi ideałami? Bo widzisz, należę do tych osób, którym jak się coś każe, to się uprą jak osioł i będą krzyczeć NIE dla samej zasady. Więc, gdyby tak odwrócić wszystko z  "muszę" na "chcę". I nie z powodu psychologicznych trików, czary-marów, czy przez wzgląd na padanie promieni słonecznych w znaku byka. Tylko tak po prostu, bez napinki i dogmatów. Wychodzi mi wtedy, że chce mi się być ciut idealną. Nie dlatego, że chce tego mój Mąż, rodzice, pani w tv (której prawie nie oglądam), wróżbita Maciej, czy najnowszy artykuł w WO. Do dupy potrafi być każdy. Ja też. Nawet jestem w tym na medal. Powiedzmy, że czas na wyższy level. To mój świadomy wybór, którego wprowadzenie w życie daje mi wielką satysfakcję i mnóstwo frajdy.

Mam w sobie tyle energii, że spokojnie zasiliłabym nią miasto. Więc? Więc wymyślam sobie coraz to nowe zajęcia. Nic wielkiego. Ale są to rzeczy, na które do tej pory nie miałam czasu albo siły. Zwykłe bieganie, zamiast przykrego obowiązku, stało się wielką frajdą. Jest to czas tylko dla mnie. Truchtam więc sobie w swoim tempie. Mam w nosie, co myślą mijające mnie otwarte gęby (kosmici biegają?). Rozkoszuje się wciąż wakacyjną pogodą. Wietrzę głowę z myśli. A z każdym kolejnym krokiem, oddechem, kroplą potu, mam ochotę na więcej. Dlatego gdy wracam, przechwytuję moją słodką Księciową Girlandę i robię kompot, porządek w szafach, brownie z cukinii i takie tam zwykłe rzeczy kury domowej.

Próżność to nie grzech

Tak. Jestem próżna i lubię ładnie wyglądać. Lubię ciuchy, kosmetyki i biżuterię. Chętnie korzystam z tych dobrodziejstw. Jakoś  nie przemawia do mnie bycie full natural. Ok, jak ktoś chce, to jego wybór. Ja sińce pod oczami muszę zatuszować, usta pociągnąć szminką. Włosy ufarbować i ułożyć. Założyć fajny ciuch. Cieszę się, że mam świadomość swojego ciała. Wiem, że błękit i żółty kiepsko wygląda na moim oku. Polubiłam buty na płaskiej podeszwie. Nie założę nigdy bluzki do pępka, ani (nie oszukujmy się) rozmiaru 36... Nie chcę wyglądać jak dupa wciśnięta siłą w stringi! I w całej swej próżności rozgrzeszam się natychmiast, kiedy widzę, że mój Chłop wciąż na mnie patrzy jak na kobietę, a nie przydeptane filcowe kapcie.

Jestem spokojna, jak nigdy dotąd

Nie miotam się, bo nie mam o co. Nareszcie mam swój udomowiony kawałek świata. Nie muszę biegać i tupać nóżką. Niczego udowadniać, ani próbować wkupić się w czyjeś łaski. Gdy jestem zmęczona, albo mi się coś nie podoba, po prostu zwijam swoje i Małego bambetle i idę do domu. Właściwie jest to Dom przez duże D. Taki, o jakim zawsze marzyłam. Gdzie można przetrwać Armagedon. 

Nie mam oporów, by powiedzieć komuś "spieprzaj", gdy nadużywa mojej cierpliwości, albo narusza moją bańkę (nienawidzę określenia strefa komfortu). Chamstwa i głupoty nie zniese... Patrzę w takich sytuacjach z ujmującym uśmiechem, jak delikwent cieszy się ze zbliżającej się podróży.

Otaczam się pozytywnymi ludźmi. Nie lubię angażować się w popaprane relacje. Bardzo się cieszę, że nie muszę już bawić się w polowanie. Mój Samiec Alfa jest bezdyskusyjnie najlepszym wyborem. Poza tym, mam jeszcze taką doborową refleksję. Otóż przy zabawie w polowanie właściwie nigdy nie wiadomo, jaką zdobycz się przyniesie. A w pogoni za najładniejszym ogonkiem, można wdepnąć w naprawdę dużą i śmierdzącą kupę.

 

Mam wielki apetyt na życie

To dziwne, bo w życiu tyle i tak często nie sprzątałam. W każdej szafce mam porządek. Choć lubię gotować, nigdy żadnego z posiłków nie robiłam w trzech wariantach na każdy dzień. Nie spędzałam średnio dwóch godzin w łóżku w ciągu dnia, ani tak często nie lądowałam pod prysznicem. Podczas zmywania nie huśtałam na nodze rozdartego alpinisty. Nie robiłam też kilometrów tam i z powrotem, tysiąca skłonów i przysiadów. Nie łapałam w locie lecącej półki z książkami, nie wyjmowałam dziecka z pralki średnio dwadzieścia razy na dobę. A mimo to, mam ochotę robić jeszcze więcej. Próbować nowych rzeczy. Mogę stać pół dnia w kuchni na jednej nodze (bo po rozrzuceniu przez Księcia zawartości szafek jest miejsce tylko na jedną stopę) przez dwie godziny i testować nowy przepis. Nigdy tak wielu rozmów nie zaczynałam, mówiąc do Męża "słuchaj, a może byśmy...".

 

Nie udaję, że jestem niezniszczalna

Odkąd są moi Chłopcy, zdarza mi się patrzeć na siebie z ich perspektywy. Nie wciskam sobie, że mogę wszystko. W zdrowiu są tego granice. Dużo lepiej się odżywiam. Widzę, że to co jem, wpływa w dużej mierze nie tylko na moje samopoczucie, ale i nastrój. Bez wstydu noszę czapkę i wieeeelkie szaliki. A gdy żar leje się z nieba, już nie skwierczę na leżaku. Gdy boli mnie kręgosłup, znajduję chwilę by go rozluźnić. Gdy mam migrenę, to Ślubny staje się Księciowym animatorem, a ja konam w spokoju. Ruszam się nie tylko przez to, by mieć czas dla siebie, ale by mieć lepszą formę przy żonglowaniu dzieckiem. Wiem, że jak się zaniedbam, to ucierpię nie tylko ja, ale i moi Chłopcy. Dlatego nie udaję nieśmiertelnej i kuloodpornej. Respektuję swoje słabości i czasem przewracając oczami mówię "Kochanie, dziś Ty kąpiesz Małego".

 

Bardzo dbam o swój dobry nastrój,

Wiem, że mój dobry humor = więcej cierpliwości dla Księcia. Dlatego szerokim łukiem omijam wszelkie brukowce (a co mnie obchodzi love story Maseraka?!) i wiadomości (nie pamiętam, bym kiedykolwiek po ich obejrzeniu nie miała znacząco obniżonego nastroju). Nigdy wcześniej na taką skalę nie bojkotowałam ludzi typu "chodzący ból dupy". Sorry, nie jestem charytatywnym terapeutą.

 

Metoda centymetrowa

Trudno powiedzieć, czy wychowano mnie, wyrosłam, czy zostałam rzucona w ideologię "wszystko albo nic". Jak zrzucać, to z miejsca 50 kg. Jak kochać, to tylko księcia z bajki. Jak mieszkać, to tylko w zamku. A pracować, tylko w zawodzie marzeń. I to każdorazowe "nie dzisiaj, jutro wszystkim się zajmę". W gruncie rzeczy  człowiek nie robił nic, przygnieciony już na wstępie ogromem pracy. I ten posmak gówna w ustach, że znów nic nie zrobiłam... Odkąd jest z nami dziecko, wypracowałam i wprowadziłam metodę nazwaną roboczo centymetrową, tzw. małych kroków. Dopiero później się skapnęłam, że to toćka w toćkę kaizen :)

 

Z notesem za pan brat

Może to nudne. Ale wiem, jak dziurawa i szybka jest moja głowa. Szczególnie, jeśli wyjątkowo chcę coś zapamiętać. To jest jak z chowaniem tych rzeczy, co zawsze mają być pod ręką. Gdy ich potrzebujesz znikają na amen. Dlatego mam dwa kapowniki, gdzie skrobię wszystko, co mam w głowie. Poza tym, uwielbiam dobrą organizację. Można w pojedynkę Babel zbudować tym sposobem. Ale przekonywać nikogo nie mam zamiaru. Wystarczy, że sama wiem, ile mi to oszczędza czasu i stresu. No i kasy. Bo np. przy planowaniu zakupów, najpierw robię rozpiskę obiadową. I już wiem, czego potrzebuję na ten tydzień. A głowa jaka jest lekka bez tych wszystkich myśli na standby!

 

Mięsem do koleżanki

Tak. W całym tym słodziakowie polanym solidną porcją lukru, mówię wprost: czasem masz ochotę popełnić czyn karalny. I to wcale nie znaczy, że rzeczywiście tak jest. Ale do cholery, gdy gotuje się pod czaszką, negatywne emocje kipią, a ty nawet nie możesz się od nich odizolować (bo nie możesz zostawić dzieciaka samego w domu), to jak sobie pomóc? Tylko rzucając mięsem do koleżanki (ale nie w koleżankę 😅)

 

Mój czas to rzecz święta

Już nie czytam ani nie oglądam czegoś dla samego faktu obcowania. Taka durna naleciałość z liceum: aby mieć zdanie i prawo do wypowiedzi, musisz się z czymś dogłębnie zapoznać. Ale po co do cholery?! Jak po najdalej kwadransie czuję, że film jest intelektualnym kowadłem, daję sobie z nim spokój i sięgam po to, co naprawdę sprawia mi przyjemność. Albo z czego mogę dowiedzieć się czegoś wartościowego. Szczególnie teraz szkoda mi czasu na głupoty.

 

Bez warunków

Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że przestałam podchodzić do życia warunkowo. Już nie myślę w kategoriach "jeśli" (jeśli zrobię x, będę y). Nie gonię za celem za wszelką cenę. Cieszy mnie sam proces. A przy szczerych chęciach i pozytywnym nastawieniu, cele jakby same się realizują. Po prostu dostaję od życia to, co chcę. Może nie natychmiast. Ale wszystko jest jak trzeba. I każdego dnia, zanim zasnę, jest cała masa rzeczy, za które jestem wdzięczna. Kiedyś z trudem wynajdywałam trzy. Teraz spokojnie dochodzę do trzydziestu. Przez cały czas adaptowania się do nowej roli i uczenia (tfu! pisania!) instrukcji obsługi do Małego, wypracowałam tych kilka zasad. Dla mnie okazały się złote. Dla Ciebie wcale takie być nie muszą. Chętnie poczytam w komentarzach, co sprawdza się u Ciebie.

Możesz też polubić

7 komentarze

  1. Ja moge tylko dac kontre z perspektywy kury firmowej :) i co mi sie tak spieszylo do tej roboty w 2009?? Fakt, Ala miala 15 miesiecy, zlobek przyznany, sprawca ciazy umeczony rola jedynego zywiciela rodziny (oj jest to stres, to nie sarkazm, czlowiek nie moze rzucic pracy w cholere jak go po prostu wkurwia). To co bylo robic - poszlam do pracy. Stwierdzam po latach, ze pogodzenie "kariery" z wychowaniem dziecka nie istnieje. Zawsze ktores cierpi. W moim przypadku to ja i chujowa matka jestem i pracownikiem, starajac sie jednoczesnie byc niezawodna tu i tam. Jakos mi nie wychodzi ;) Scigajac ideal wpadlam niechcacy w kierat, w pogoni nie wiadomo za czym zatracilam radosc z tu i teraz. W pracy czulam sie gorsza nie mogac zostawac zbyt czesto po godzinach, a na zebraniach w szkole z zawiscia spogladalam na matki zglaszajace sie do opieki nad klasa podczas wycieczki do kina/teatru, do trojki klasowej. Bo przeciez JA PRACUJE!! Jak maja czas, to niech sie zglaszaja, w koncu nie maja nic lepszego do roboty! Wstyd... opamietalam sie na szczescie chyba w pore. Praca to praca, a zycie to zycie. Nie ta robota to inna. Wzielam w piatek urlop, tak po prostu, bez powodu. Mozna! I nie, nie spedzilam go na sprzataniu chaty, a wiadomo - syf jak zawsze, no bo albo w pracy i potem z dzieckiem nad lekcjami, albo na scierce. Odebralam RAZ moje dziecko nie ze swietlicy o 16 jak zwykle, tylko prosto po lekcjach o 11:30 z hallu szkoly. Jak ona sie cieszyla!! Ucze sie od mojego dziecka cieszyc malymi rzeczami. Na nowo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech... Gdyby człowiek nie musiał tak walczyć o każdy dzień, pewnie byłoby trochę inaczej. W tym wszystkim, wcale nie jesteś do dupy! Tylko jesteś zabiegana :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, od czego zacząć:) Czy od tego, jak dobry jest to tekst, czy od tego, że tak bardzo się z nim zgadzam:) no może poza jednym - mnie aż tak "strefa komfortu" nie razi;) Dziewczyno, masz takie lekkie pióro! Tak fajnie się Ciebie czyta:) Zachłannie:) i tak przyjemnie mi się to wszystko czytało, jakbym siebie widziała:) i ta metoda kaizen mnie położyła na łopatki, u mnie to samo;) Albo metoda centymetrowa, uśmiałam się:) Widać, że naprawdę dobrze czujesz się w swojej skórze, że to jest takie naturalne, niewymuszone. Czuć od Ciebie tę lekkość i radość z bycia Matka, Żoną i Kobietą. Nic na siłę. Ważne jest to,co dzisiaj i tym warto się cieszyć. Bardzo bliskie mi wartości. Tak mi się marzy, żeby wszystkie kobiety potrafiły być dla siebie takie dobre i nie poddawać się presji otoczenia. PS. ja też jestem próżna;) nigdy nie rozumiałam obcinania włosów na krótko i rezygnowania z makijażu z racji bycia mamą;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, aż mi się uszy zaróżowiły!! 💚💚💚 Cieszę się, że aż tak trafiłam w Twój gust. a te komplementy... ho, ho, moja próżność została mile połechtana (a może to raczej ośrodek nagrody nabiegł krwią? 😂😂😂)

      Usuń
  4. Dla mnie ideały nie istnieją.Bo co to jest ideał ? Dla każdego znaczy coś innego.Na co dzień staram się być sobą i przede wszystkim żyć tu i teraz,skupiać więcej na swoich potrzebach.Super tekst, tak jak bym czytała o sobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa 😘😘😘

      Usuń

Polub mnie Facebooku

Flickr Images