Jak zabić nudę w deszczu?

12 kwietnia







Czyli kill the time

Po kilku dniach pięknej pogody mamy regres. Zimno, wieje, pada. Jak pada deszcz, to jeszcze znośnie. Bo można wziąć parasolkę, cieplejszą kurtkę i kalosze i trochę poskakać po kałużach. Gorzej, jak wieje na dokładkę. A już totalnie do luftu jest wtedy, gdy pada grad. A to w ostatnich dniach zdarzyło się kilka razy. W takie dni odpuszczamy sobie spacery.

A wiadomo, jak się siedzi w domu, dziecko mniej wyhasane łobuzuje więcej. I robi wszystko to, co tylko zdąży pojawić się w Twojej głowie z dopiskiem "tylko nie to". Nie wiem jakim sposobem, ale ta mała istota w mig odbiera Twój przekaz myśli. Do tego skutecznie wykreśla z niego przeczenie i przechodzi do ofensywy. W momencie masz wrażenie, że nagle dziecko ktoś Ci sklonował i po domu już nie biega jedna, ale kilka par małych nóżek i psoci w najlepsze. A Ty? Tobie pozostają trzy opcje.

Pierwsza, zakłada totalnie olewczy stosunek do sprawy. Czyli nie robisz nic. Siadasz na łóżku z kawą i czekasz na rozładowanie baterii. Tylko uwaga, tu jest mały szkopuł. Kiedy w tym modelu rozładowują się baterie? Licho wie.

W drugiej opcji, przybierasz odwrotną taktykę i liczysz na zmęczenie przeciwnika, jednocześnie dotrzymując mu kroku. Czyli biegasz za okupantem w tą i z powrotem, i prowokujesz do wzmożonej aktywności. Wydajesz z siebie wojenne okrzyki, gdy wchodzi na stół i z torby z laptopem chce Ci zrobić kebaba. Zagryzasz zęby widząc, jak kanapka z dżemem ląduje na kanapie (może gdy zje, zrobi się śpiący?). Wchodzisz w dywagacje o wyższości kiełbasy z keczupem nad zupą jarzynową. Nawet zaczynasz myśleć kategoriami "co tu jeszcze wymyślić?".

Jest też wyjście numer trzy, które zakłada odwrócenie uwagi i skupienie jej na czymś twórczym. Jak do tej pory, staramy się jak najczęściej korzystać z tego podejścia. Bo dwa powyższe, zwyczajnie mają zbyt dużo defektów. 

Dobrze, zarzucisz mnie zaraz rzeczowym "dawaj konkrety!", więc spieszę z wyjaśnieniami. Całkiem niedawno pisałam już o jednym pomyśle na to, jak skutecznie udaje mi się zagaić temat "Synku, pokaż mi, gdzie huśta się dziewczynka?", gdy on właśnie aranżuje kuchnię według własnego pomysłu, pokrzykując niczym indiański wojownik. Chcesz nadrobić zaległości w lekturze? Zajrzyj TU.


Teraz do naszego repertuaru doszły kolejne rozwiązania. I tak ostatnio głowiliśmy się, co zrobić z rolek po papierze. Zaczęliśmy kombinować, cudować, kleić i... wyszły nam wielkanocne kurczaki 😲 Nie będę udawać, że Mały wykonał większość pracy. On wybierał... tzn. wydzierał papier do oklejenia. Badał, do czego służą nożyczki i tysiąc sposobów na to, jak nie powinno się ich trzymać (już wie, że obsługując je tylko dwoma paluszkami wiele nie zdziała). Prócz tego dokonał obserwacji, jak szybko klej wchodzi w interakcję z kanapą i który kolor flamastrów najlepiej wygląda na rączce. 


Wszystkie powyższe doświadczenia świetnie przysposobiły małe łapki do robienia Świątecznych kartek. Najpierw uczyniliśmy nieco kolorowego bałaganu, bawiąc się farbami. A Później w ruch znów poszły nożyczki, klej i co tam nam się jeszcze nawinęło pod ręce 😊 

Ponieważ farba służy mojemu Synkowi bardziej do eksperymentowania z konsystencją, nawet nie robiłam podchodów do malowania. Kolorowanie kredkami też jakoś szczególnie nie zajmuje Małego. Ledwie postawi kilka kresek i obrazek uważa za w pełni pokolorowany. Ale... udało mi się znaleźć złoty środek! Kolorowanka do malowania wodą! To akurat okazał się strzał w 10! Odrobina wody wystarczy, by pokolorować rysunek. Widzę, że Dziecię ma przy tym sporo frajdy, a ja znacznie mniej do sprzątania 💙


A skoro już o kolorowankach mowa - wpadła nam w ręce ciekawa rzecz. Kolorowanka z aplikacją. Co prawda, sama kolorowanka jest klasyczna i tej nie da się kolorować wodą. Ale ma inną wielką zaletę. Po ściągnięciu odpowiedniej aplikacji na telefon... ożywają w niej obrazki! 😍 My mamy akurat wersję z dinozaurami, ale można wybrać coś innego, np. rybki, ptaki, albo dzikie zwierzęta. Ciekawskich odsyłam do strony Wydawnictwa Piętka.



Bez ściemy przyznam, że Synek z ożywiania dinozaurów ma wielką frajdę. No dobra, my ze Ślubnym też 😍😅  Całą trójką musieliśmy przeskanować strona po stronie każdego gada i zobaczyć, jak ten biega, a tamten lata. Z kolorowaniem jest mały problem. Bo u niespełna dwulatka, przy takich atrakcjach, kolorowanie schodzi na dalszy plan. Nieważne, że brakuje kolorów. Ważne, że wszystko się rusza! A ja nie narzekam, ani nie wciskam mu na siłę kredek do rączki. Łapczywie korzystam z chwili spokoju. 

Z kolorowaniem więc wielkich postępów nie poczyniliśmy. Ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Na razie Synek chętnie ogląda obrazki, które Tata skanuje mu telefonem (gdy robi to sam, nie zawsze wychodzi i strasznie się wtedy piekli). Zabawne jest to, że nie do końca ogarnia sytuację, kiedy dinozaury z kartki nagle przeskakują na telefon i zaczynają się poruszać. Jak na prawdziwego naukowca przystało, mocno eksperymentuje, starając się przy tym wyciągnąć wnioski 😆 Podkłada więc kredki pod kamerę i obserwuje, czy one też zaczną tańczyć w telefonie. Paluszkami stuka w ekran z nadzieją, że dinozaur zacznie za nim podążać. A gdy gad otwiera paszczę sprawdzają, czy to coś jest w stanie dziabnąć. Zabawy jest co niemiara, a okrzykom zachwytu nie ma końca. 


Powiem szczerze, że pierwszy raz zetknęłam się z takim rozwiązaniem. Niby klasyka, a z interaktywnym dodatkiem. I pomyśleć, że bawi nas później zdziwienie dzieci, gdy uparcie próbują z każdego ekranu korzystać dotykowo. Tą naturalną dla nich, a dla nas sytuacyjnie zabawną tendencję, świetnie obrazuje pewna historia, z życia wzięta. Podczas podróży pociągiem, mama pokazuje swojemu dziecku palcem w stronę okna, że o tam, na pastwisku, to jest krowa. Na co chłopiec niewiele myśląc podchodzi do okna i (ponieważ krowa jest zbyt mała, bo daleko to pastwisko) palcami wykonuje ruch powiększenia obrazu 😂😂😂








Możesz też polubić

6 komentarze

  1. :) Dopiero przy dziecku człowiek może się rozwinąć i odkryć w sobie pokłady kreatywności i umiejętności DIY. My też czasem próbujemy, ale okazuje się że mój chytry plan spala na panewce. Licząc na to, że pokażę Hance co i jak i ją zajmę na najbliższe 3 h, samej oddając się innym przyjemnościom, bardzo się mylę, bo tylko odejdę na 2 minuty i słyszę donośne MAMO. MAMOOOOOO! MASZ SIĘ BAWIĆ ZE MNĄ! I jak tu żyć? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślisz, że u nas jest tak, że moje propozycje to zawsze strzał w 10?? 😂😂😂 Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz! 😂 Z tych 10 zaproponowanych ,może góra 2 się przyjmują. tak z kolorowania i robienia kurczaka, to ja miałam najwięcej frajdy. Mały natomiast był człowiekime-demolką. Rozwalił wszystko, co tylko się dało. A potem usiadł na kanapie i gmerał przy pilocie 😂😂😂

      Usuń
  2. Moja córka za chwilę skończy 7 lat! Okres największego zapotrzebowania na kreatywność mamy mam już za sobą, choć ciągle zdarzają jej się dni kiedy nie ma pomysłu co ze sobą zrobić. W ładną pogodę idziemy do lasu szukać skarbów- z przygotowaną przez nią mapą ( przy okazji nie marudzi na dłuższych trasach ;) ) w brzydką kleiliśmy ostatnio domek dla lalek z kartonu i wszystkiego co udało nam się znaleźć w domu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie dlatego uwielbiam rozmawiać i czytać inne Mamy! Bo są kopalnią pomysłów i kreatywności!! 😍😍😍 Myślę, że mapa skarbów jeszcze przed nami. Ale to klejenie z kartonu, np. stacji (albo samochodzików z rolek po papierze) jest całkiem blisko 😂

      Usuń
  3. Świetne pomysły. U nas najlepsze zabawy powstają z niczego, ostatnio nawet z sortowania i kompletowania w pary skarpetek 😂😂😂😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację! U nas parowanie skarpet, to jeszcze nie ten czas. Na razie jesteśmy na etapie ich wyrzucania z szafy. To dopiero jest frajda, jak można Tacie w bieliźnie czystki zrobić 😂

      Usuń

Polub mnie Facebooku

Flickr Images