Czyli pierwsze wakacje we troje... po tej stronie brzucha
Właśnie tu uciekamy na wakacje |
No masz... Nie powiem, ile już szykuję wpis z urlopu, bo aż
wstyd przyznać. Ledwo ogarnęłam TEN na rocznicę, bo był prezentem dla Ślubnego.
W każdym razie od tygodnia już nie cieszymy się kaczawskimi widokami, tylko
upałem w naszym M. Mogę się usprawiedliwiać, że to przez pomór w domu plus
tropikalny klimat. Mały chory, ja też, Mąż umierający. W chałupie jest jak po wybuchu
bomby. W lodówce tylko światło i sos sojowy. Walizki stały w przedpokoju do
weekendu, bo nie miałam siły się za nie zabrać. Książę z gilem po pas,
gorączkujący, marudzący, stopiony ze mną w jedno ciało przy tej pogodzie. Do
tego problemy z brzuszkiem. Więc ja już w panice, oby nie wylądować w szpitalu
z odwodnieniem. Chorowanie w taką pogodą to kiepski pomysł. Gardło zawalone, głowa
boli i wydaje się być nie moja. Jakby mi ktoś ją wsadził w strój kosmonauty, postawił
na samym dnie Rowu Mariańskiego i do tego napchał do nosa całe opakowanie waty.
Ach, słodki losie...
Niestety. Bez względu na to, czy urlopuje się z dzieckiem,
czy bez, czas płynie tak samo. Tak samo szybko. A może nawet szybciej? Bo dnia
nie rozlicza się już od poranka do późnej nocy. Tylko od jednego rozładowania
baterii do drugiego. Baterii rodzica oczywiście. Bo dzieci nie dość, że mają
nieokreślone (czytaj ukryte) pokłady energii, to jeszcze nie śpią. One się
ładują. Dlatego rodzic, jako stary model, czasem nie nadąża. Jak my za naszym Małym.
Czekaliśmy na ten wyjazd. Bo to pierwsze nasze wakacje w
komplecie, po tej stronie brzucha. Poza tym już nam brakowało zmiany klimatu.
Odetchnięcia pełną piersią niemiejskim powietrzem. Wybraliśmy się wiec w
miejsce, gdzie nie dociera cywilizacja. Nie ma Biedronek pod nosem, piwo
uświadczysz tylko w niszowej wersji, a toaleta w domu wcale nie jest taką
oczywistością, jakby się zdawało. Nawet cudowny wynalazek jednoczący tłumy,
czyli Internet, czuje się na tamtym gruncie niepewnie. Więc łamiąc swoje zasady
wścibskości, nie wciska tam nosa. Ludzie późnym popołudniem zamiast gdzieś
gnać, siedzą przed swoimi chatkami i nieśpiesznie dywagują. O tym, czy dziś
spadło wystarczająco deszczu, czy trzeba jeszcze poczekać? Czy są już grzyby? I
czy ziemniaki sÄ… lepsze z koperkiem, czy bez?
Większość miejscowej zabudowy ma po sto lat. Czasem, jak na
prawdziwe peryferia przystało, finezyjnie wali gnojówką. Ale spokojnie,
zazwyczaj powietrze pachnie kwiatkami z ogródka różnej maści, drzewami i mokrą
ziemią. Teraz w czerwcu, upajałam się dodatkowo zapachem krzewów czarnego bzu.
Coś wspaniałego (dlatego przywiozłam go trochę w słoikach, ale już wiem, że do
jesieni nie wytrzymają). Co tam można robić? I wszystko i nic. My wybieramy to drugie.
Tzn. moja Druga Połowa siedzi nad stawem i moczy kija, a ja zwykle czytam albo
się opalam, czasem odwiedzimy familię. Gdyby jednak ktoś bardzo chciał, można
kopnąć się na pobliski wulkan, nazbierać agatów w miejscowym kamieniołomie,
jeździć rowerami po czarnych szlakach, albo zwiedzać poniemiecką
infrastrukturÄ™.
Nam bardzo odpowiada nicnierobienie i tamtejszy klimat. No,
może prócz braku dostępu do sieci. W tym roku znów się martwiłam, że mój
ukochany smartfon kończy żywot. A to tylko ciągłe wyszukiwanie sieci, której
nie było, tak go wykańczało. Dzięki ci Panie! 💕
Zdjęcie sprzed kilku lat. Ale Jason nie zmienia się nic a nic! Jego apetyt też 💚 |