Jestem z tych, co raczej sczezną marnie za swoją rozpasaną i niewyparzoną gębę. Dziś wyjątkowo nie potrafię siedzieć cicho.
Między robieniem obiadu, zapieraniem plam z pomidora, znajduję czas na siedzenie w beczce. Taki ze mnie domorosły Diogenes...
Czytałam ostatnio na jakimś blogu, że ideałem nikt być nie musi. I że pogoń za byciem najlepszą, jest strasznie męcząca, a co najgorsze, społecznie pożądana. Bo matkom szczególnie trudno jest być na medal we wszystkim. Dom ma lśnić. Figura najlepiej, by była jak u modelki. Na obiad same pyszności na gwiazdkę Michelin i do tego zdrowe. Książki i aktualne czasopisma przeczytane, porady wprowadzone w życie. Dziecko wypielęgnowane i zadowolone, czas dla niego zorganizowany jak na specjalnym evencie. Mąż wniebowzięty, dopieszczony pod każdym względem.
Ach! I jeszcze praca, koniecznie ambitna! Spotkania z przyjaciółmi, najlepiej elitą kulturalną. Regularne wizyty na mieście, odwalony balkon, własnoręcznie zrobione przetwory, tysiące wysłuchanych podcastów o finansach i samorozwoju... można wymieniać jeszcze długo i od samego czytania dostać kociokwiku. I zgadzam się, podkręcenie śruby jeszcze nigdy nie było aż tak uciążliwe. Chyba nawet wtedy, gdy trzeba było sobie miażdżyć ciało gorsetem. Teraz nie trzeba gorsetu, żeby czuć się zmiażdżoną ideałami. Wracając do rzeczonego bloga, autorka z lubością pisze, że wcale nie stosuje się do tych wszystkich zasad. Do tego pozdrawia je środkowym palcem. Przyznaje, że jest do dupy, bo chce taka być. Bo bycie nieidealną daje jej oddech i przestrzeń do bycia sobą. Nie ma co udawać. Ideały nie istnieją. Więc po co wciąż za nimi gonić?
I niby wszystko jasne, tematu nie ma. Ale... Jak zwykle
jakieś ale...
Chcę być idealna, dla siebie i dla moich Chłopców
No dobra, a gdyby tak wszystko odwrócić z tymi ideałami? Bo
widzisz, należę do tych osób, którym jak się coś każe, to się uprą jak osioł i
będą krzyczeć NIE dla samej zasady. Więc, gdyby tak odwrócić wszystko z "muszę" na "chcę". I nie z
powodu psychologicznych trików, czary-marów, czy przez wzgląd na padanie promieni
słonecznych w znaku byka. Tylko tak po prostu, bez napinki i dogmatów. Wychodzi
mi wtedy, że chce mi się być ciut idealną. Nie dlatego, że chce tego mój Mąż,
rodzice, pani w tv (której prawie nie oglądam), wróżbita Maciej, czy najnowszy
artykuł w WO. Do dupy potrafi być każdy. Ja też. Nawet jestem w tym na medal. Powiedzmy,
że czas na wyższy level. To mój świadomy wybór, którego wprowadzenie w życie
daje mi wielką satysfakcję i mnóstwo frajdy.
Mam w sobie tyle energii, że spokojnie zasiliłabym nią miasto. Więc? Więc wymyślam sobie coraz to nowe zajęcia. Nic wielkiego. Ale są to rzeczy, na które do tej pory nie miałam czasu albo siły. Zwykłe bieganie, zamiast przykrego obowiązku, stało się wielką frajdą. Jest to czas tylko dla mnie. Truchtam więc sobie w swoim tempie. Mam w nosie, co myślą mijające mnie otwarte gęby (kosmici biegają?). Rozkoszuje się wciąż wakacyjną pogodą. Wietrzę głowę z myśli. A z każdym kolejnym krokiem, oddechem, kroplą potu, mam ochotę na więcej. Dlatego gdy wracam, przechwytuję moją słodką Księciową Girlandę i robię kompot, porządek w szafach, brownie z cukinii i takie tam zwykłe rzeczy kury domowej.
Mam w sobie tyle energii, że spokojnie zasiliłabym nią miasto. Więc? Więc wymyślam sobie coraz to nowe zajęcia. Nic wielkiego. Ale są to rzeczy, na które do tej pory nie miałam czasu albo siły. Zwykłe bieganie, zamiast przykrego obowiązku, stało się wielką frajdą. Jest to czas tylko dla mnie. Truchtam więc sobie w swoim tempie. Mam w nosie, co myślą mijające mnie otwarte gęby (kosmici biegają?). Rozkoszuje się wciąż wakacyjną pogodą. Wietrzę głowę z myśli. A z każdym kolejnym krokiem, oddechem, kroplą potu, mam ochotę na więcej. Dlatego gdy wracam, przechwytuję moją słodką Księciową Girlandę i robię kompot, porządek w szafach, brownie z cukinii i takie tam zwykłe rzeczy kury domowej.